poniedziałek, 4 czerwca 2012

Błękit morza (edit)

 Któregoś styczniowego dnia siedziałam sobie w mojej tymczasowej pracy i jadłam drugie śniadanie, od czasu do czasu przeglądając nowe wpisy znajomych na popularnym portalu społecznościowym i markotnie wpatrując się w szarość spowijającą świat za oknem. Nic nie wskazywało na to, że pogoda się poprawi, że zima będzie pełna promieni słońca i skrzącego się od nich białego puchu... A taką zimę byłam w stanie przeżyć bez stanu kompletnej rezygnacji.
I właśnie wtedy odezwał się do mnie znajomy. Poznałam go we wrześniu, podczas mojego pierwszego rejsu, pamiętnego pływania między Cykladami, kiedy wokół nas wiało Meltemi. Kto o nim słyszał, ten wie, że była to niezła szkoła żeglowania, jak na pierwszy raz ;) Kolega, który jest zapalonym żeglarzem, postanowił skompletować załogę na majowy rejs po Morzu Śródziemnym w okolicach Splitu i wysp rozrzuconych wokół. Zastanowiłam się chwilę, przeliczyłam moje dotychczasowe zarobki i to, co udało mi się odłożyć... i po tygodniu rozterek powiedziałam: "tak" :)
I w ostatnim tygodniu kwietnia wyruszyliśmy. Najpierw 24h w autokarze, z którego 3/4 ekipy wyturlało się w Splicie na lekkim kacu (żeglarze...) a potem 1,5h na promie, który przetransportował nas na Soltę, gdzie zarzuciliśmy plecaki na plecy/torby na ramiona i w końcu dotarliśmy do niewielkiej przystani, gdzie czekały już na nas cztery łódki... I się zaczęło :)

 
Często zdarzało nam się dopłynąć do zatoczki, w której akurat mieliśmy spędzić noc, ale o zejściu na ląd już nie myśleliśmy. Szykowaliśmy obiado-kolację, Maciek wyciągał gitarę, z bakisty wydobywało się różne smakołyki, ktoś przynosił wino... Dzień niezauważalnie przechodził w noc. Kompletnie oderwani od rzeczywistości, spędzaliśmy przyjemnie czas :)
 

(zabawy z czasem naświetlania)
 

Bywało też, że można było spędzić noc przy brzegu. Wtedy wyciągało się wszystkie możliwe koce na ląd i śmiechy, muzyka i śpiew rozbrzmiewały długo w noc ;) No i oczywiście można było wybrać się na spacer - na przykład po zaminowanej do połowy wyspie. Ot, pozostałości po wojnie domowej...




A płynęło się leniwie, morze było płaskie jak stół, żagle wisiały smętnie i nie było innego wyboru, jak płynąć na silniku. Skiper wściekał się co jakiś czas, ale wyciągał w końcu kolejny tom Gry o tron i wtedy nic mu już nie przeszkadzało ;) Można było spokojnie podziwiać widoki.



I pomyśleć, że kiedy odwiedza się Chorwację w lipcu albo sierpniu, ziemia często jest tam spalona, zieleń przygaszona, a najlepiej prezentują się drzewka oliwne z ich wąskimi, grubymi liśćmi. Ale nie w maju... Kolory, które nas tam przywitały, były intensywne, żywe - przepiękne :)




Jako nałódkowy skarbnik miałam też obowiązek schodzić na ląd i płacić za paliwo, bez którego dryfowalibyśmy sobie radośnie, licząc na chociaż odrobinę mocniej wiejącego wiatru.


(ten kolos podobno przypłynął do Chorwacji aż ze Stanów...)
A kiedy już wróciliśmy na Soltę i skiper zdawał łódkę, nam pozostało tylko oczekiwanie... i błogie lenistwo ;)




Ostatniego dnia udało nam się jeszcze przejść po Splicie, mieście z malowniczą starówką, na której wąskie uliczki przechodzą nagle w szerokie, pełne ludzi i kawiarnianych stolików place. Ja oczywiście wolałam uwieczniać inne miejskie widoki ;)




To tylko namiastka zdjęć, których w sumie zrobiłam ponad 600... Być może wrzucę jeszcze kilka niedługo, ale najpierw muszę się zastanowić, które są tego warte :)

Pozdrawiam słonecznie, chociaż za oknem słota :)
Carse

3 komentarze:

  1. Cieszę się, że Ci sie u mnie spodobało! Zapraszam częściej! :) ps. piękne zdjęcia. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. piękne zdjęcia :)
    A dodatek do książki? żaden mol książkowy nie oparłby się takiej propozycji :)

    OdpowiedzUsuń