poniedziałek, 26 listopada 2012

listopadowe słońce

Nie wiem jak to działa na Was, ale dla mnie słońce wpadające do pokoju w rześki listopadowy dzień to coś, co budzi mnie do życia i motywuje do działania. Po wczorajszej całodziennej szarości taki widok bardzo poprawił mi humor :)


Na zdjęciu dumnie prezentuje się kalamondyna, nad którą postanowiłam się zlitować, kupując ją w Biedronce podczas powrotu z poniedziałkowej obrony. Podlałam ją, ustawiłam w lekko nasłonecznionym miejscu i teraz cieszę się jej zielonymi listkami. Miałyście kiedyś styczność z podobnym cytrusem? Podobno jego owoce są jadalne, a samo drzewko dorasta do 1,5 metra wysokości. Ciekawe czy uda mi się nie uśmiercić rośliny do tego czasu ;)

Poza tym pracuję ostatnio nad niewielkimi świątecznymi wzorkami - chcę spróbować zrobić kartki świąteczne. Nigdy wcześniej nie zajmowałam się niczym podobnym, więc to będzie mój pierwszy raz i mam nadzieję, że uda mi się to, co planuję zrobić.



Zdjęcia nie są najlepszej jakości, prace są trochę wygniecione i postrzępione, ale lepiej będą się prezentować dopiero, jak je skończę ;)
Obrazki haftuję na lnie, przez co są mniejsze, niż gdybym użyła do tego kanwy. Jak widać, kolory są na razie raczej ubogie, a to dlatego, że brakuje mi kilku mulin. Nie mogłam się jednak powstrzymać i zaczęłam haftować mimo braków w zapasach. Na szczęście jutro mam zamiar wybrać się do pasmanterii. Ale to dopiero po rozmowie o pracę :) Trzymajcie kciuki, żeby poszła mi dobrze! Uciekam, doczytam jeszcze kilka rzeczy, które mogą mi się podczas niej przydać.
Przyjemnie spędzonego słonecznego dnia Wam życzę :)

niedziela, 25 listopada 2012

kuszące chwile słabości

Czasem nachodzi mnie ochota na chwilę spokoju. Na wygodny fotel, w którym można się rozsiąść, koc, w który można się okręcić. Książka, cicha muzyka w tle, ciepłe oświetlenie, gorąca gęsta czekolada w kubku na stoliku obok. Pojawia się też obraz puszystych płatków śniegu cicho opadających z nieba i osiadających na szybie z lekkim szelestem. Tłumią odgłosy zewnętrznego świata, paradoksalnie rozgrzewają wnętrze. Ostatnio chciałabym też, żeby w takim momencie była obok mnie druga osoba, dzieliła ze mną ten spokój, była blisko, na wyciągnięcie ręki. I taka osoba jest, chociaż nieco dalej, zajęta swoimi sprawami, ale będąca na wyciągnięcie głosu i myśli.
W czwartek, z okazji obronionego licencjatu, odkryła przede mną miejsce, którym postanowiłam podzielić się z Wami :) Miejsce w Warszawie, ale jeśli tylko nadarzy się okazja, będziecie w okolicy, będziecie mieć ochotę na miejsce spokojne i klimatyczne, polecam je szczerze. To miejsce to "Pracownia u Czarownic", mała przytulna kawiarnio-cukiernia na obrzeżach Parku Morskie Oko na Mokotowie. Założyły ją siostry, które postanowiły stworzyć własne miejsce - niepowtarzalne i zaczarowane.

(wszystkie zdjęcia zaczerpnięte są
z kawiarnianego profilu na faceebooku)

Jak same o sobie piszą:

Kawiarnio-cukiernię "Pracownia u Czarownic" stworzyłyśmy zainspirowane smakami z dzieciństwa. Któż by nie pamiętał zapachu placka z owocami, aromatycznej szarlotki czy babcinego sernika? Pieczemy ciasta wg swoich domowych receptur, ale nie boimy się wyzwań i ciągle próbujemy czegoś nowego.
Każda z nas ma swoje ulubione desery, na straży których stoi prawdziwe masło, śmietana, serek mascarpone i czekolada. Bo dobrze wiemy, że podstawą udanych wypieków są dobre składniki i właściwa ich kompozycja, a jeżeli grzeszyć to, na całego.


Już od jakiegoś czasu szukaliśmy miejsca, gdzie można umościć sobie wygodną miejscówkę na kanapie, gdzie w tle leci przyjemna, nie narzucająca się muzyka i gdzie można przyjemnie spędzić czas. "Pracownia u Czarownic" to właśnie takie miejsce. Niewielki budynek, który kojarzy się raczej z parkowymi pubami i spelunkami tu został zagospodarowany zupełnie inaczej. Na zewnątrz siostry wydzieliły niewielką przestrzeń na ogródek, który ogrodzony jest niewysokimi, misternie kutymi barierkami. Rozciąga się z niego widok na jeziorko i malowniczo usytuowany na skarpie park. Podejrzewam, że latem zagląda tu dużo mam z wózkami, kobiet, które chcą przysiąść na chwilę, zrelaksować się i nacieszyć się pogodą w pięknych okolicznościach przyrody.
Ale listopadowa pogoda sprawiła, że nam dużo wygodniej było w środku, gdzie zajęliśmy oczywiście kanapę, w którą można się zapaść i z której wcale nie ma się ochoty wstawać ;)

Wieczorową porą poza nami w środku nie było już nikogo, tylko dwaj wytrwali klienci, owinięci w czerwone koce, zajęli jeden z ogródkowych stolików.
Muszę Wam powiedzieć, że moja wiedźmia natura była bardzo zadowolona z tego niewielkiego miejsca, gdzie poza kanapą można też przysiąść przy dwóch stolikach albo na chwilę przystanąć przy wysokim barze. Cały wystrój sprawiał wrażenie przytulnej chatki dobrej czarownicy. A może czarownicy z "Jasia i Małgosi", która postanowiła wykorzystać swoje kulinarne umiejętności w bardziej przyjazny sposób? Bardzo podobało mi się menu, które było scrapbookowym cudeńkiem - jedna z sióstr (a może ich znajoma?) kupiła na pchlim targu najprawdopodobniej stary zbór dramatów Krasińskiego i przerobiła go na kartę dań ;) Ale to, co można znaleźć w menu to... czysta magia. Jeszcze nigdy nie jadłam tak pysznego domowej roboty ciasta czekoladowego z wiśniami, które podano na gorąco, polane mleczną czekoladą, z kulką bitej śmietany obok.


Istne niebo dla podniebienia... Nieświadoma tego, jak duża i smakowita jest taka porcja, zamówiłam też gęstą czekoladę, do której dostałam pokrojoną na małe kawałki słodką, soczystą pomarańczę. Niebo dla podniebienia zamieniło się w raj dla zmysłów. Podejrzewam, że przeżyłam też szok cukrowy ;) Ale warto było!
W ten sposób M. odkrył przede mną kolejne miejsce na mapie Warszawy, do którego na pewno będziemy z przyjemnością wracać :) I Wam też je polecam.



środa, 21 listopada 2012

Coś się kończy, coś się zaczyna...

Uff, wróciłam do świata żywych i do codziennego życia :)
Od poniedziałku jestem podwójnie licencjonowaną panią magister i w końcu mogę powiedzieć, że skończyłam studia. Gdzieś podskórnie czułam, że na chwilę obecną wystarczy już zdawania egzaminów, pisania kolokwiów i gubienia się między bibliotecznymi regałami. Chociaż jeśli chodzi o to ostatnie, to nie jestem pewna, czy nie będzie mi tego brakowało... Cały weekend przesiedziałam w bibliotece, doczytując różne rzeczy, uzupełniając wiedzę i przygotowując się do "poważnych" rozmów z komisją. Muszę wam powiedzieć, że panujące tam spokój i cisza działają na mnie kojąco i mogłabym tak siedzieć godzinami, niekoniecznie ucząc się czy ślęcząc nad notatkami. Tam po prostu nic cię nie rozprasza...
Jeśli chodzi o samą obronę, to nie wyglądała do końca tak, jak się tego spodziewałam. Bo nie spodziewałam się, że panowie profesorowie z komisji będą za mnie dopowiadać odpowiedzi na ich własne pytania... albo że recenzenta będzie tak bardzo męczyło to, z jakiego dramatu pochodzi cytat, z którego zaczerpnięto tytuł dla "Popiołu i diamentu", że aż wstanie, usiądzie przed komputerem i zacznie googlować w jego poszukiwaniu. Do tego trzeba dodać dowcipy, opowiadanie mi historii o relacjach między pisarzami i wspólną dyskusję na temat reportażu po 1989 i... tak wyglądał mój egzamin licencjacki ;) Mogłabym takie zdawać zawsze ;p Największe znaczenie dla mnie miała jednak nie obrona czy ocena z niej, ale to, jak mój 84-letni dziadek zareagował na moją pracę licencjacką, którą pokazałam mu jeszcze przed złożeniem jej do dziekanatu. W sumie nie wspominałam, że pisałam na temat relacji polsko-niemieckich w zbiorze reportaży Włodzimierza Nowaka - reportaże były bardzo różnorodne, niektóre naprawdę ciężkie i poruszające, zapadające głęboko w pamięć. Pracę pisało mi się dobrze, naprawdę interesowało mnie to, co omawiałam. Ale nie spodziewałam się łez w oczach człowieka, którego bardzo cenię i z którego zdaniem i życiowym doświadczeniem naprawdę się liczę. Łzy podczas czytania mojej pracy... dziadek wrócił do czasów, kiedy był młodym chłopcem i brał udział w powstaniu warszawskim, a to wszystko, co omawiałam i to, jak to omawiałam sprawiło, że wspomnienia odezwały się naprawdę głośno. Szczerze mówiąc to, że jest ze mnie dumny, jest dla mnie najlepszą oceną...

Skończyłam studia, teraz czas na poważniejsze rozejrzenie się za pracą. Na razie dostaję różne zlecenia z wydawnictwa, ale jednak pełnoetatowa praca też mi się marzy. Poza tym chwilowo mam nieco więcej czasu na haft i mam zamiar dobrze go wykorzystać ;) Po powrocie z Pragi (o tej podróży będzie następny wpis) siedziałam w książkach, więc nie dostawiłam żadnych nowych krzyżyków, ale już po powrocie z Torunia w poniedziałkowy wieczór w ramach relaksu dokończyłam trzecią ze świątecznych myszy :)


Tu wisi w towarzystwie koleżanki z prezentem, pierwsza z myszy zmieniła już właściciela, więc nie mogła do nich dołączyć, ale jest szansa, że uda mi się jeszcze zrobić im wspólne zdjęcie :)




Muszę powiedzieć, że haftowało się je bardzo przyjemnie i szybko, chociaż backstitche zajmują tak naprawdę drugie tyle czasu, jeśli chodzi o wykończenie wzoru. Mam zamiar wykorzystać te małe wzorki nie tylko do zawieszek... Efekty prawdopodobnie pokażę niebawem :)
Spokojnej nocy :)

sobota, 10 listopada 2012

TUSAL-owe słońce

Dziś będzie króciutko. Zostało jeszcze kilka rzeczy do spakowania i ogarnięcia, ale spojrzałam w kalendarz i zauważyłam, że TUSAL-owy słoik powinien zostać zaprezentowany 13 listopada. Tym razem prześcignę termin ;) Słoik w porannym słońcu...

A poza tym jeszcze przed wyjazdem udało mi się skończyć drugą Myszę :)



Dziękuję za trzymanie kciuków i rady dotyczące wyjazdu, na pewno z nich skorzystam :)

piątek, 9 listopada 2012

Wieczorne harce

Minęło prawie półtora tygodnia od ostatniego wpisu, więc poprawiam się i wracam na bloga. Nie mam serca do tego, żeby go zaniedbywać, nawet jeśli ostatnie dni spędziłam nad książką Cynthii Ozick i pisaniem recenzji, nad zagadnieniami do egzaminu licencjackiego, który czeka mnie już za półtora tygodnia (jeśli tylko kogoś najdzie ochota, może trzymać za mnie kciuki 19 listopada po 11:00)... i nad przygotowaniami do kilkudniowego wyjazdu do Pragi. Czeskiej, żeby nie było żadnych wątpliwości ;) Wyjeżdżam w niedzielę i wracam w piątek, stąd te wcześniejsze przygotowania do obrony. Mam nadzieję, że na coś się przydadzą...
Już jakiś czas temu wykupiłam groupona, dzięki któremu będę mogła spędzić cztery noce w hotelu niedaleko praskiej starówki i zwiedzać zakamarki tego pięknego miasta. Mam nadzieję, że fakt, iż wyjazd udało mi się załatwić z dużą zniżką nie sprawi, że coś będzie nie tak. Miałam ostatnio trochę nieprzyjemności związanych z innym kuponem i wolałabym tym razem jednak zrelaksować się w miłym towarzystwie. Nawet jeśli jest listopad - to nawet lepiej, mniej turystów i więcej miejsc tylko dla nas :) Na pewno na mojej liście jest Muzeum Alfonsa Muchy, nie daruję sobie tej przyjemności. No i podobno w ramach groupona na powitanie dostaniemy butelkę dobrego wina ;) Tak, możecie spodziewać się zdjęć z tej jesiennej wyprawy :)

W mojej małej hafciarskiej rzeczywistości na razie niewiele się dzieje, ale jeszcze przed wyjazdem chciałam pokazać, jak idzie mi praca nad elfem Nimue. Poza bacstitchami obrazek jest ju praktycznie gotowy, ale walka z różnymi odcieniami pojedynczych brązowych nitek na razie idzie marnie...
Przed backstitchami wzorek prezentował się dosyć... monotonnie ;)


Ale z czasem zaczął nabierać wyrazu.Pojawiły się niecierpliwe stópki...


...i nieco zaskoczona minka...


Zostało jeszcze trochę do zrobienia, ale do końca jest już bliżej niż dalej :)



A poza tym niedawno po raz pierwszy wyhaftowałam coś świątecznego :) Nigdy wcześniej w sumie nie zajmowałam się tego typu wzorkami, podziwiałam jedynie to wszystko, co tworzycie Wy. Ale w tym roku postanowiłam się przełamać, znalazłam coś, co mi się spodobało i nie wymaga zbyt dużego nakładu pracy i przedwczoraj powstała taka zawieszka. Gdyby ktoś miał jakieś wątpliwości, jest dwustronna.
Te dwa zdjęcia są autorstwa Sennera - i to u niego obecnie wisi Mysza :)




Oczywiście nie mogłam się powstrzymać i zabrałam się już za towarzyszkę dla niej. Dziś wieczorem mam zamiar ją skończyć.



A potem powstanie i trzecia do kompletu :) W końcu idą Święta ;)

Pozdrawiam wszystkie odwiedzające i dziękuję za miłe komentarze. Odezwę się po powrocie z Pragi ;)