niedziela, 1 marca 2015

Między słowami.

Już jakiś czas temu wyhaftowałam w prezencie grecką zakładkę Michaela Powella i już wtedy zauważyłam, że jest jeszcze kilka podobnych klimatycznych widoków, które mogłabym wykorzystać. Tym razem nie chodziło jednak o prezent - chciałam mieć chociaż jedną zakładkę dla siebie. Książek stoi u mnie dużo, czytam najczęściej więcej niż jedną w danej chwili, więc wiem, że na pewno coś do zaznaczenia strony, na której właśnie skończyłam, nie będzie się u mnie kurzyć.
Nie mogłam się zdecydować, którą wybrać, więc z czasem wyhaftuję wszystkie z tej serii ;) A dziś możecie obejrzeć wenecki widok w kilku odsłonach. Dzięki temu można w pełni docenić pojawiające się sukcesywnie backstitche. A było ich dużo...











Kanwę tradycyjnie już naszyłam na bordowy filc - metoda jest sprawdzona i mam gwarancję, że zakładka nie zniszczy się zbyt szybko. A jeśli się ubrudzi, można ją spokojnie wyprać ;)



Przed i po.



Z "twórczych" rzeczy pojawiła się ostatnio u mnie też... tarta ze szpinakiem, fetą i wędzonym łososiem.
Oczywiście już dawno jej nie ma ;) Wyżywam się kulinarnie od jakiegoś czasu, więc prawdopodobnie nie będzie to jedyne zdjęcie jedzenia, którym się z Wami podzielę ;P


Udanego, słonecznego i spokojnego tygodnia Wam życzę :)

niedziela, 15 lutego 2015

Jamnik Wielce Miłościwy zaprasza ;)

Walentyki to taki specyficzny dzień... Niezbyt polski, z inwazją różu i serduszek z każdej możliwej strony, prowokujący zachowania, które powinny budzić się w człowieku jednak trochę częściej niż raz do roku. Single z reguły na niego psioczą, pary mają pretekst, żeby zrobić coś innego niż na co dzień. Nigdy nie wydawał mi się na tyle ważny, żeby jakoś szczególnie go obchodzić czy świętować, ale zawsze prowokował mnie do tego, żeby przygotować coś małego z tej okazji. I podobnie było w tym roku.
M. jest między innymi fanem jamników, w związku z czym wykorzystałam tę sympatię i przygotowałam coś, co miało być breloczkiem do kluczy. Teraz podejrzewam, że drobiazg będzie bardziej stacjonarny, bo "za bardzo się zszarga" i "szkoda go"... no ale może zacznijmy od początku ;)

Przedstawiam Wam Jamnika Wielce Miłościwego.
Na początku trzeba jednak było stworzyć jakiś plan działania, stworzyć wzór i sprawdzić, czy w skrzynce ze skarbami do szycia znajdę wszystkie potrzebne materiały.


Potem musiałam znaleźć ołówek...


 ...i trzymać się krawędzi ;)


 Z napisem trochę mi się zeszło, ale nie było źle. Jeszcze tylko uszy i nos, który jednak został zastąpiony zwykłą czarną muliną...


...chwila skupienia, uważne szycie, trzeba koniecznie zapleść smycz, żeby stworzenie nie uciekło. I voila!
Jamnik wita :)


 

Nie należy do olbrzymów, ale komu by to przeszkadzało...


P.S. Co do haftowanej kartki, to zgodnie z założeniami postcrossingu kartka powinna dotrzeć do adresata w ciągu 60 dni - potem się przedawnia. Niestety już minęło ponad 90 dni, a ja nadal nie dostałam informacji, że przesyłka dotarła na miejsce. No nic, mam tylko nadzieję, że nie wylądowała w koszu, że może po prostu odbiorca zapomniał ją zarejestrować albo przygarnął ją ktoś inny... Jednak trudno wysyła się pocztówki jako polecone (na pocztówce już w ogóle nie byłoby miejsca na jakąkolwiek treść przy tych wszystkich naklejkach), wysyłam je z reguły jedynie z naklejką "priorytet". Mój błąd w tym wypadku, bo ta kartka poszła w kopercie...

niedziela, 8 lutego 2015

Trochę koloru

Zauważyłam już dawno, że kiedy za oknem szaleje zimowa zawierucha i temperatura spada, zamieniam się w kobietę nie z tej epoki. Być może dla niektórych nieco niewspółczesną, bo siadam wtedy najczęściej w domu, przeglądam prasę z przepisami na różne mniej lub bardziej wytrawne smakołyki, robię sobie półlitrowe kubki herbaty, czytam (obecnie "Wschód" Stasiuka i już niedługo ostatni tom "Ostańców") i haftuję... stawiam nałogowo, kompulsywnie wręcz, krzyżyki. Kończę jedną rzecz i zaraz zaczynam szukać kolejnego wzoru, który za mną chodzi, który kiedyś wpadł mi w oko. Mam ambitne plany na wykończenie gotowych prac, dopisuję do nich historie, obiecuję sobie, że pożyczę od dziadka maszynę do szycia i nauczę się na niej chociaż podstaw. Ale same rozumiecie, że nie zawsze robimy to, co planujemy ;) Nie ja jestem najlepiej zorganizowaną i poukładaną połówką w związku, musicie uwierzyć mi na słowo. Więc kolejne obrazki powstają, ja cieszę nimi oko i czekam na natchnienie, żeby je właściwie wykorzystać. Pomysły są, gorzej z realizacją.

Na szczęście czasem można zrobić coś, co powinno cieszyć czyjeś oko. Coś, co nie będzie leżało w szufladzie i wyjdzie do ludzi. Gorzej, jeśli wysyłasz swoją pracę, a ta gdzieś znika... Wiem, że droga do Stanów jest długa, ale nie przypuszczałam, że ktoś się skusi na takie maleństwo. Bo widzicie, już jakiś czas temu zaczęłam brać udział w postcrossingu (dla zainteresowanych: http://www.postcrossing.com/). Moja organizacja czasu sprawiła, że do tej pory nie wysłałam zbyt wielu pocztówek, a ostatnio do tego 5 kartek, które ode mnie wyszły, nie dotarło do adresatów. Nie mam pojęcia, z czego to wynika, ale doszłam do wniosku, że na razie się wstrzymam z udziałem w zabawie, żeby dalej nie kusić losu. Ani to przyjemne, ani satysfakcjonujące, kiedy dowiadujesz się, że kolejne pocztówki nie dotarły do ludzi, do których miały dotrzeć. Szczególnie, że jedna z nich była ręcznie robiona. Tak, wpadłam na taki pomysł...
Michael Powell nie dotarł do celu.





Jeśli kiedykolwiek zdecydowałyście się na wyhaftowanie któregoś z jego wzorów, wiecie, jak pracochłonne one są. Ale jednocześnie jaką satysfakcję daje efekt końcowy... Ponieważ tę kartkę wysłałam już dosyć dawno, złość zdążyła minąć. Teraz mam tylko nadzieję, że kartka nie trafiła do kosza. Może po prostu przygarnął ją ktoś, kto nie powinien...

Jeśli mówimy już o Powellu, w minionym roku sięgnęłam po jeszcze jeden jego wzór. Widzieliście obrazki Nimue, więc wiecie, że po ich wyhaftowaniu może człowieka najść ochota na odrobinę koloru ;) Powell nadaje się do tego wręcz idealnie. Niektóre wzory kojarzą mi się ze snem, który przyszedł do mnie lata temu... Snem, w którym trafiłam na swój wymarzony dom. Dom w stylu angielskim, z małymi szybkami w dzielonych oknach, z pełnym kolorowych kwiatów i krzewów ogrodem, z rozłożystym drzewem na jego tyłach, ze spadzistym dachem krytym czerwoną dachówką, otoczony drewnianym płotem. Taki dom z bajek, niczym u Beatrix Potter.









Nic dodać, nic ująć. Domek równie krzywy jak ten z mojego snu ;)

niedziela, 1 lutego 2015

Elfy i skrzaty

Tak, odpowiadając na te wszystkie komentarze, które trochę mnie zaskoczyły (takie zaniechanie pisania, a Wy jeszcze o mnie pamiętacie) - żyję i mam się w miarę dobrze ;) W międzyczasie przyzwyczajałam się do przeprowadzki i zmiany widoku za oknem...
 

...do innego nieco tempa życia, wstawania przed wschodami słońca, do późnych powrotów do domu, wiecznego niedoczasu, dziwnego zmęczenia, ciągłego niedospania, życia nie tak bardzo w pojedynkę... Ostatnio do tego dokładam wieczorne godziny spędzane w nowej pracy i wizyty u lekarza i mam nadzieję, że wszystko pójdzie w stronę wiosny, ciepła i większej ilości energii - oby nie w stronę przeciwną.

Poza tym wszystkim, kiedy mnie nie było, starałam się też od czasu do czasu postawić kilka krzyżyków na kanwie, bo to już sprawdzony sposób na głupie myśli podczas bezczynności, a do tego może wyjść z takiego połączenia i coś ładnego, więc czemu nie. Nie będę przeciwna krzyżykom ;)
Wiecie, że od jakiegoś czasu chodzą za mną wzory Nimue - mam na nie różne pomysły, ale oczywiście najczęściej nie mam czasu na ich pełną realizację, więc na razie kolejni towarzysze niedoli gromadzą się w jednym miejscu (czyt.: w plastikowej koszulce schowanej w szufladzie), czekając na mnie. W ciągu minionego roku do dziewczynki na rudziku, wciąż niedokończonego Un Petit Papillion i radosnych wiedźm dołączyli w związku z tym:

Jesienny jeż podróżny



Jeżem powoli popalający fajkę skrzat, wszędzie wożący ze sobą swoje małe domostwo. Nawet nie potraficie sobie wyobrazić, ile historii układa się w głowie, kiedy patrzę na ten obrazek. Uwielbiam te niedopowiedziane historyjki, które ukryte są za każdym takim haftem.

Calineczka


W nomenklaturze Nimue nazywana Châtaigne, czyli... Kasztan. Kasztanowa dziewczynka czy nie, mi od samego początku kojarzyła się z Calineczką, która w jeden z zimnych późnojesiennych dni błąkała się po lesie, szukając schronienia.
Tu jeszcze bez bacskstitchy (i prasowania... musicie mi wybaczyć jakość zdjęcia):



Nie mam pojęcia, czy wykończyłam kwiatki w odpowiedni sposób, ale chyba prezentują się nieźle.





 

Tu możecie zobaczyć ją w całej okazałości.


Kilka dni temu skończyłam też obrazek Chantarelle's Mirror, czyli w wolnym tłumaczeniu kurkowe lustro. Obrazek niewielki, tak jak pozostałe haftowany na lnie obrazkowym 35 ct, ale w przeciwieństwie do pozostałych haftowany jedną nitką, nie dwiema. Muszę przyznać, że widać różnicę - chociażby patrząc na to, które krzyżyki są równiejsze. Ale widoczne są też pewne prześwity między poszczególnymi nitkami muliny. Sama nie wiem, które wykonanie tak naprawdę bardziej mi odpowiada.





Dziewczynka jest drobna i delikatna, niezwykle zamyślona, wygląda na przekorne stworzenie. Zobaczymy, co w ostatecznym rozrachunku z nią zrobię.


Jak widzicie, mimo że mnie trochę nie było, nie próżnowałam. Mam jeszcze kilka innych prac do pokazania, ale to już w następnym wpisie. Chciałam tylko jeszcze zapytać, czy kupowałyście może wzory bezpośrednio ze strony http://heavenandearthdesigns.com. Chodzi mi o konkretny wzór, potężny i bardzo kolorowy - w życiu jeszcze nie próbowałam haftować takiego kolosa. Ale ten obrazek chodzi za mną od jakiegoś czasu i chyba przy najbliższym zastrzyku gotówki nie powstrzymam się i go zamówię.



Tylko... nie mam konta PayPal i zastanawiam się, jak to ogarnąć. Czy mogę je założyć bez karty kredytowej? Mam tylko kartę płatniczą. Macie jakieś doświadczenie w takich zamówieniach? Będę wdzięczna za wszelkie wskazówki :)

sobota, 3 stycznia 2015

W prezencie

Chyba każdy z nas ma taką osobę, o której, mimo upływającego czasu, zmieniających się okoliczności przyrody, nawału pracy, obowiązków i codzienności, pamięta. Pamięta, chociaż nieczęsto sięga po telefon, od czasu do czasu coś napisze, zdarza się, że zastanowi się nad listem pisanym na papierze (jak często obecnie ludzie wysyłają podobne rzeczy? gdzie się podziały te słowa, nad którymi można było się zastanowić i gdzie każda poprawka wymagała gąszczu kresek ukrywających błąd?). Pamięć podsuwa wówczas najdziwniejsze obrazy, a ty nie potrafisz zrozumieć, dlaczego pamiętasz akurat to - długie godziny i całe wieczory spędzane wspólnie na podłodze, w otoczeniu stert materiałów i notatek, nocne rozmowy z piwem pod ręką, jasna kuchnia i dyskusje o ziołach hodowanych na parapecie, widok z 9. piętra na cmentarz. Z jej mieszkania widać było jedną z alejek, którą wędrowałam od siebie - jakoś tak się złożyło, że mieszkałyśmy na przeciwległych końcach ukrytego w cieniu starych drzew cmentarza i właśnie tędy wiodła najkrótsza droga. Lubiłam te spacery. Bo dobrze było spotkać się z tą charakterną, rezolutną, wesołą osobą, która nigdy nie owija w bawełnę i zawsze mówi to, co myśli.
Po studiach nasze drogi powoli zaczęły się rozchodzić. Dzieli nas niby tylko 150 km, przecież nawet jeśli brakuje czasu czy środków, można się umówić i w połowie drogi, prawda? Ale tak się złożyło, że spotkałyśmy się dopiero w październiku. A okazja była ważna, była niezwykła i kiedy dotarłam na miejsce, miałam łzy w oczach. Bo to był Ten dzień - Ania, ta fantastyczna Ania, o której zawsze myślę ciepło, bo nie potrafię inaczej, brała ślub :) A taki dzień trzeba odpowiednio uhonorować.

Zrobiło się ckliwie, wiem ;) Ale kiedy zastanawiałam się, co mogłabym dać jej i Maćkowi, żeby mieli pamiątkę na długo i żeby nie był to jeden z listy typowych ślubnych prezentów, przypomniał mi się pewien wzór. I wydał mi się po prostu idealny na tę okazję. Co z tego, że całość powstawała jakiś miesiąc i przez ostatni tydzień prawie nie spałam, a kiedy spałam, śniły mi się nitki ;) Było warto.





















   



Zmodyfikowałam trochę wzór - odpuściłam sobie wypełnienie haftem tła za napisem "Dictionary od Love", dodałam też napis na dole. Jest kilka malutkich niedociągnięć, ale mam nadzieję, że nie rzucają się w oczy.
Najważniejsze, że prezent spodobał się młodej parze i wisi na honorowym miejscu. Kilka dni po ślubie i weselu dostałam mmsa z takim zdjęciem ;)