środa, 22 lutego 2012

TUSAL - odsłona druga

No i się doigrałam. Zmieniły się temperatury, śnieg zaczął topnieć, spływać z dachów i tworzyć sadzawki na przydomowej ulicy, a ja zdążyłam złapać jakiegoś przyjaznego zarazka, dzięki któremu teraz ledwo mówię. Ale mimo wszystko staram się nie dać chorobie, musiałaby mnie powalić, żebym przestała wychodzić z domu.
No właśnie, przez wychodzenie z domu i przez to, że weekend spędziłam poza nim, minęło kilka dni od ostatniego wpisu. I kiedy dziś zajrzałam na bloga, zauważyłam że czas na kolejną odsłonę TUSAL-owego słoika...


Jego wnętrze jest bardzo kolorowe, co mi się bardzo podoba. Przyjemnie się patrzy na taki słoik :) Chociaż muszę przyznać, że chyba nie doceniłam swojego hafciarskiego zapału, bo od początku roku minęły przecież niecałe dwa miesiące, a kompletnie bezużytecznych nitek przybywa w zastraszającym wręcz tempie. Jak tak dalej pójdzie, słoik będzie wymagał wymiany na większy.


No właśnie, a nitek przybywa z prostego powodu - cały czas coś dziubię, chociaż niektórzy zastanawiają się kiedy znajduję na to czas przy ciągłym jeżdżeniu w różne dziwne miejsca. A ja po prostu zaczęłam mieć ten sam odruch, który mam przy książkach. Tak jak kiedyś musiałam przeczytać chociaż kilka stron przed snem, tak teraz doszło do tego postawienie kilku krzyżyków na kanwie. Nałóg. Ale dzięki temu lepiej mi się śpi ;)
I dlatego w międzyczasie zdążył powstać kot nr dwa, dla przyjaciółki, która większość czasu przez ostatnie dwa lata spędza we francuskim Lille. Starsza ode mnie o zaledwie trzy dni, dostanie obrazek ładnie pasujący do lubianej przez nią deszczowej piosenki ;)


Jeszcze nie wykończony, ale na to będzie czas :)

środa, 15 lutego 2012

Kosmetycznie - dla odmiany

Za godzinę 16 lutego... już? Nie wiem co się dzieje, ale zanim się obejrzę, mija jeden tydzień i zaczyna się kolejny. Obiecałam, że zajmę się zabawą, do której wywołała mnie Smoczyca, więc z dwudniowym opóźnieniem zabieram się za swój kosmetyczny "niezbędnik" ;) I od razu zaznaczam, że nie jestem osobą, która poświęca dużo czasu skomplikowanym kosmetykom...
Co jest więc podstawową rzeczą, bez której nie mogę się nigdzie ruszyć?

1) Zastanawiałam się przez chwilę, co zajmuje tak naprawdę pierwsze miejsce na liście i chyba jednak tusz do rzęs wygrywa. Jako że jestem naturalną blondynką, a do tego bladą twarzą (z drobnymi przerwami na okres wakacyjny) z niezbyt ciemnymi rzęsami, to czarny tusz towarzyszy mi prawie zawsze. Nie mam żadnej ulubionej marki, ale obecnie używam głównie Extra Super Lash Mascara firmy Rimmel.

2) Drugim podstawowym kosmetykiem, który zawsze mam w torbie (tak, dokładnie, w mojej damskiej torbie bez dna ;p), jest pomadka. A właściwie dwie pomadki. Szminek raczej nie stosuję, bo mam zbyt dużą skłonność do zjadania takich rzeczy z ust... Więc jedna pomadka to pomadka bezbarwna, natłuszczająca, a druga - z odrobiną koloru. Oczywiście Nivea.


3) Jeśli tusz, to i podkład. A jeśli podkład, to Soraya i Make Up Sceniczny Idealnie kryjący SPF 10, odcień najjaśniejszy, czyli jasny beż. Nigdy ciemniejszy, bo zaczynam wyglądać tak, jakbym nakładała sobie tapetę na twarz. No i nie dorzucam na to żadnych pudrów ani tym podobnych rzeczy. Podkład ma jedynie wygładzić cerę, pokryć bardzo niewielkie niedoskonałości i tyle. Komfort i wygoda ;)



4) Antyperspirant. Zdecydowanie. A że moja garderoba jest dosyć... mhroczna, chociaż staram się to zmienić, to oczywiście dezodorant, który nie pozostawia śladów... Całkiem dobrze sprawdza się tu Nivea Invisible, no i lubię jej zapach. Niezbyt mocny, więc jeśli użyje się perfum, nie przebija się przez nie.


5) Co się kryje pod piątką? Zapach, który upodobałam sobie już jakiś czas temu i jakoś nie mogę się przestawić na inny. Kylie Minogue, Sexy Darling.



Więcej grzechów nie pamiętam. Czasem, jeśli nie zapomnę wrzucić go do torby, noszę ze sobą krem do rąk. W taką pogodę jest to Neutrogena. Cerę mam normalną, ale dłonie, być może między innymi przez kiepskie krążenie, z reguły mam zimne, a przy takich temperaturach robia się jeszcze zimniejsze i suche... Nienawidzę tego.

Ok, wyspowiadałam się, a teraz przejdźmy do zasad gry :)
- podać 5 kosmetyków bez których nie wychodzisz z domu,
- podać nazwy firm, można dodać zdjęcia,
- info kto Cię zaprosił do zabawy,
- zaprosić kolejne 5 blogów do zabawy.


 A kogo zaproszę do dalszych wynurzeń?
1) Jagnę z jej domowego zacisza,
2) Anię z Pieguchowa, która była dla mnie główną inspiracją do założenia tego bloga,
3) Cyberjulkę,
4) Majalenę,
5) oraz Motylkowo mi :)

Dobrej nocy :)

(zdjęcie zrobione dziś wieczorem, po powrocie do domu)

poniedziałek, 13 lutego 2012

Kajko wędrowniczek

Uff... czasem mam wrażenie, że jestem niezwykle leniwą osobą, ale ostatnio chyba sama sobie zaprzeczam ;) Nie dość, że okazało się, że mój opiekun praktyki mieszka niedaleko, więc jak ma dyżur od 7 rano, to podjeżdża po mnie o 6 i jadę z nim ambitnie świtkiem rankiem do radia, to do tego postanowiłam odebrać w końcu swój dyplom z uczelni. Żeby nie było, że udaję, że jestem panią magister ;) No i co?No wstałam dziś o 5, a o 7 wsiadłam w pociąg na trasie Warszawa-Toruń, żeby zdążyć na dyżur dziekana o 10 i złapać mało przyjemną panią z dziekanatu. A potem pozostało już tylko włóczenie się po mieście, w którym spędziłam ostatnich pięć lat i czekanie na pociąg powrotny... Zdjęć żadnych nie ma, byłam kompletnie nieprzytomna i nawet o tym nie pomyślałam. Marzyła mi się tylko miejscówka w pociągu i prawie 3h spania ;)

A w sobotę jedna z wiedźmiej paczki dostała już w pełni wyszykowanego, uśmiechniętego kota - oby służył jej przykładnie :)



Tak poza tym przez kompletny przypadek trafiliśmy w urodzinowy wieczór między innymi do lokalu o nazwie Boom Boom Room - to było ciekawe doświadczenie. Najbardziej podobała mi sie mina znajomej, kiedy zorientowała się dokąd nas wprowadziła ;)

Zostałam też zaproszona przez Smoczycę do zabawy. Oczywiście podjęłam wyzwanie, ale swoim kosmetycznym niezbędnikiem podzielę się w następnym poście, ponieważ jutro znów powinnam o 7 być na praktykach - czas iść spać :)

piątek, 10 lutego 2012

hu hu ha

Jestem dziś bardzo nieszczęśliwym człowiekiem. To znaczy, nieszczęśliwym od powrotu do domu, bo praktyki mi się podobają, chociaż codziennie korygowane są moje coraz to nowe potknięcia ;) Ale uczę się, cały czas i wciąż. Odzwyczaiłam się od bardzo wczesnego wstawania, do tego w tym tygodniu dwa razy miałam okazję wstawać o piątej, żeby się ogarnąć (nic nie poradzę, że dziewczyny nie mają tej prostej męskiej strategii - wciągnąć na siebie ubranie i wyjść), wypić kawę, zrobić kanapki, których nie chciało mi się robić wieczorem i o szóstej wyjść z domu, żeby na siódmą być na miejscu. Co ciekawe, kiedy dojeżdżam na miejsce tak wcześnie, jestem bardziej przytomna niż kiedy wstaję po szóstej, żeby dotrzeć do celu na ósmą. Mimo wszystko chyba jednak nie chciałabym tak funkcjonować na codzień ;)
A dlaczego nieszczęśliwa? Z prostego, bardzo prozaicznego powodu. Temperatury dochodzą dziś w nocy do -20 stopni, a w domu popsuł się piec od centralnego ogrzewania. I kończy się węgiel do kominka. I jest cholernie zimno. Więc chodzę w trzech swetrach, ręce mam zgrabiałe, mam ochotę się odprężyć przy filmie i krzyżykach, ale łapki wolę trzymać pod kocem. Na szczęście tata spędził pół godziny w piwnicy, bawiąc się w McGyvera, więc jest szansa, że z czasem zrobi się cieplej.
Praktyka bardzo skutecznie zapełniła mi czas, dlatego poza nią niewiele się u mnie ostatnio dzieje, ale mimo wszystko stworzyłam coś nowego, co wymaga jeszcze drobnego wykończenia. Wzór Nimue.


Zdjęcie tylko jedno, niezbyt dobrej jakości, bo robione niedawno, w półmroku. Postaram się jutro podzielić detalami. Wszystko wyhaftowane na aidzie 14ct (jakoś nie mogę się jeszcze przekonać do drobniejszej), ecru, mulina DMC - 2 nitki. Brakuje jeszcze kilku backstitchy i witek, które powinny być ze słomy/wykałaczek/czegoś podobnego, przymocowane do obrazka przy pomocy muliny. Jak już się zbiorę w sobie, to wykończę całość i będę się zastanawiała co zrobić z tym obrazkiem :) Chciałam poćwiczyć się w pinkeepach, ale nawet nie wiem czy w domu są jakieś wstążki. Ja, laik.
Kot lutowy jeszcze nie oprawiony, jutro urodziny, więc będę miała co robić. Niestety dziś nie ma na to warunków. Idę zagrzebać się w pościeli, z "Okruchami dnia" pod ręką. Dobrej nocy :)

poniedziałek, 6 lutego 2012

w "skrócie"

Dziś będzie bardzo krótko, ponieważ jutro muszę wstać około 5, żeby dotrzeć na 7 na praktykę... A że weekend znów spędziłam w miłym i wesołym towarzystwie, między innymi poznając uroki kolejnego niedużego pubu przy warszawskiej starówce (aż wstyd się przyznawać, ale w czasach liceum nie byłam wybitną imprezowiczką, a podczas studiów odwiedzałam głównie lokale na toruńskiej starówce, ponieważ na studia uciekłam właśnie na tamtejszą uczelnię - i nie żałuję - ale to jest już zupełnie inna historia ;)), to oczywiście nie miałam zbyt dużo czasu na chwytanie za igłę. Skończyłam za to Pratchetta, z drobnymi potknięciami językowymi i wsparciem słownika. Przydał się głównie wtedy, kiedy czytałam o podróży parostatkiem po rzece - słownictwo morsko-rzeczne, dotyczące między innymi budowy statków i spławiania towarów nie jest moją mocną stroną ;) Już wiem, że nie jest to książka, którą odłożę na półkę i już nigdy więcej po nią nie sięgnę. "Złodzieja czasu", którego też czytałam w oryginale, po pierwszym razie przeczytałam potem jeszcze 4 razy, coraz więcej rozumiejąc. Muszę powiedzieć, że książki Pratchetta nie należą do tych, które łatwo się czyta w oryginale, niezależnie od większego czy mniejszego zaawansowania jeśli chodzi o znajomość języka. Recenzji na temat "Snuff" pisać teraz nie będę - ponieważ czasu brak, a do tego muszę jeszcze przemyśleć całość, ale każdemu, kto zna tego autora i lubi jego książki, a do tego angielski nie jest mu straszny - szczerze polecam ją jako lekturę :) Aha, no i jest to pierwsza książka, którą skończyłam w tym roku, a stała na półce i czekała na mnie chwilę. To tak a propos wyzwania czytelniczego, którego się podjęłam w tym roku. Kiedyś pochłonięcie dużej ilości książek nie sprawiało mi większego problemu, ale kiedyś też było na to trochę więcej czasu. Albo po prostu lepiej nim gospodarowałam ;p
Na dobry sen, ponieważ nie lubię "gołych" wpisów, dwa zeszłoroczne zdjęcia z mojego studenckiego miasta :) Tak wyglądała o poranku moja droga na wydział. A wieczorami po skwerze po prawej uwielbiały kicać króliki mieszkające praktycznie w centrum miasta ;)


czwartek, 2 lutego 2012

to jest już koniec... i początek :)

Zima oszalała! Aż nie chce się wychodzić z domu. Ale zarówno wczoraj, jak i dziś musiałam się z niego ruszyć jeszcze przed 7 rano... Pod jednym względem uwielbiam komunikację miejską w stolicy - puszczają tu w trasę tramwaje tak stare, że kiedy nimi jedziesz, masz wrażenie, że jesteś kostką lodu z zamrażalniku, a za oknem jest cieplej niż w środku.  Żadna krioterapia nie jest potrzebna ;)
Ale dzięki tym podróżom udało mi się załatwić praktykę, dzięki której nie będę siedziała "bezczynnie" - nowe doświadczenia, nowi ludzie, nowe wyzwania :) Nie usłyszycie nigdzie mojego głosu, ale przez najbliższe półtora miesiąca, może dwa uważajcie na wiadomości, których słuchacie ;) Mam nadzieję, że niczego nie przekręcę, niczego nie popsuję, a nauczę się czegoś. Mam też taki cichy i niecny plan, żeby zabrać się w końcu za prawo jazdy. Jak już się na to zdecyduję, będę ostrzegać gdzie i w jakich godzinach jeżdżę ;p

Pisałam ostatnio o promocjach na ramki w Jysku i o tym, że zorganizuję pewno wyprawę do któregoś w okolicy, ale oczywiście zajmowałam się czymś innym, więc wykorzystałam do zakupów rodziców, których często nosi po różnych okolicznych sklepach zajmujących się urządzaniem wnętrz i tych, w których można znaleźć różne rzeczy używane, ale rzeczy zdecydowanie z duszą. Nie to, żeby mój rodzinny dom wymagał urządzenia, bo tak naprawdę urządzony został już lata temu, ale oni tak naprawdę mogliby pracować jako dwuosobowa ekipa wyszukująca perełki do wnętrz i tworząca klimat nawet tam, gdzie wydaje się to niemożliwe. Uwielbiam ich za to :) W każdym razie, jeśli chodzi o ramki w Jysku, nie polecam. Podobno są wyjątkowo plastikowe, tandetne i nieciekawe. Na własne oczy nie widziałam, ale wierzę na słowo. W zamian dostarczyli mi za to ramki z Castoramy, drewniane, pociągnięte farbą, w niezłej cenie. Na niewymiarowe sówki i na planowane urodzinowe koty.
Skończone już ptactwo prezentuje się więc bez ramki tak:


 Natomiast w pełni gotowe do jutrzejszego odlotu i wizyty u pani doktor prezentuje się tak:


Ostatnio chyba cierpię na niecierpliwe ręce, bo jak tylko skończyłam sówki, wróciłam do kota Margaret Sherry i mimo wybrakowanego wzoru dokończyłam go w niecałe dwa dni, oglądając przy tym dziwne rzeczy, okręcona kocem i z kubkiem gorącej herbaty pod ręką. Czasem tylko wstawałam, żeby dorzucić do kominka, bo inaczej w domu zrobiłoby się 15 stopni... co raczej nie należy do moich marzeń ;p
Urodziny za półtora tygodnia, więc bardzo ładnie się wyrobiłam :) No i oczywiście dodałam co nieco od siebie :)


Między innymi zaimprowizowałam życzenia, których nigdzie nie zapisałam, nie rozrysowałam ani nic. Igła, 1 nitka czarnej DMC i do dzieła! Wyszło mniej lub bardziej koślawo, ale w koncu to życzenia ode mnie, a mi daleko do ideału ;)


No i oczywiście nie omieszkałam się podpisać na dole, żeby solenizantka przypadkiem nie zapomniała, że to ode mnie :)


Już wiem, że wzory Margaret Sherry będą mi towarzyszyć w przyszłości. Są zbyt ładne, żeby z nich zrezygnować.