wtorek, 24 lipca 2012

dziś będzie recenzencko :)

Ephraim Kishon
W tył zwrot, pani Lot!

Ephraim Kishon jest znanym żydowskim pisarzem węgierskiego pochodzenia, felietonistą, humorystą i reżyserem, którego opowiadania słyną z niezwykłego poczucia humoru, a ich autor z umiejętnego obrazowania absurdów izraelskiej rzeczywistości i codzienności. O ich powodzeniu świadczyć może fakt, że opublikowane do tej pory powieści, zbiory opowiadań i farsy sprzedały się w ponad 40 milionach egzemplarzy. I właśnie z tego typu literaturą, niezwykle popularną i wywołującą uśmiech na twarzy mamy do czynienia w zbiorze W tył zwrot, pani Lot!.
Książka ta to zbiór prawie czterdziestu różnorodnych opowiadań, a ta naprawdę humoresek, których akcja rozgrywa się w Izraelu, głównie w stolicy tego państwa. Wszystkie one pisane są w pierwszej osobie, a ich narratorem jest autor całości, który z przymrużeniem oka opisuje otaczający go świat. A ma co opisywać. Mamy więc do czynienia między innymi z prześmiewczą krytyką urzędników, polityków, sprzedawców kebabów, terrorystów i negocjatorów, artystów i reżyserów, dziennikarzy i inżynierów, lekarzy, wariatów i imigrantów. Kishon nie oszczędza również siebie ani swojej rodziny. Czytamy o quizie ze znajomości książki telefonicznej, o absurdach miejskiej biurokracji i niezrozumiałych przepisach dotyczących możliwości zawarcia związku małżeńskiego, o urzędnikach w banku wyznaczających terminy, w których na ów bank można napaść i o taksówkarzach mających w nosie wszelkie przepisy.
Moimi ulubionymi humoreskami są natomiast: „Dziwna przygoda dostojnika”, która pokazuje, jak bardzo oderwani od rzeczywistości mogą być urzędnicy wyższego szczebla i ludzie wpływowi, przemieszczający się jedynie limuzyną, w ogóle nie uczestniczący w normalnym, codziennym życiu miasta, zmuszeni nagle do pieszej wędrówki przez jego ulice; „Prezenty dla ojca i syna”, która opisuje przyjęcie związane z Bar Micwą i zachowanie syna narratora, młodego i obrotnego chłopca, który sukcesywnie ocenia prezenty od gości – czytając to opowiadanie, miałam nieodparte wrażenie, że czytam historyjkę, która równie dobrze mogłaby mieć miejsce podczas uroczystego rodzinnego obiadu po Pierwszej Komunii Świętej; „Kredyt długoterminowy”, w której główny bohater postanawia wziąć kredyt, co kończy się absurdalną, ale jakże prawdziwą, dodatkową wpłatą na konto banku; „Sprawiedliwości dla doktora Partzufa” będąca ilustracją ludzkiej irytacji podczas godzin szczytu w komunikacji miejskiej i wynikających z niej konsekwencji; „Kto, z kim, kogo na ekranie telewizora”, w której 3/4 izraelskiego społeczeństwa w piątkowy wieczór zasiada przed telewizorem, żeby oglądać „Sagę rodu Forsyte’ów” i komentować wartko toczącą się akcję w podobny sposób, jak u nas swego czasu komentowało się zawiłości popularnej wśród gospodyń „Mody na Sukces”; „Dwie wersje pewnego wywiadu”, która jest humoreską pokazującą, jak dziennikarze skutecznie potrafią nagiąć wypowiedzi osób, z którymi przeprowadzają wywiad do tego, co sobie założyli; „Nie ma litości dla wierzycieli”, w której opisana jest sytuacja, z którą najprawdopodobniej wielu z nas miało do czynienia przynajmniej raz w życiu, opisująca zachowanie dobrego znajomego, któremu narrator nieopatrznie pożyczył pieniądze. A wszystko to opisane językiem lekkim i swobodnym, który sprawia, że czytelnik nie jest w stanie przejść nad opowiadaniami obojętnie, nie uśmiechając się przy tym pod nosem albo śmiejąc w głos nad kolejnymi tekstami.
Przeglądając pisane niedawno recenzje młodych ludzi, którzy sięgnęli po zbiór humoresek Ephraima Kishona, po raz pierwszy wydanych prawie sześćdziesiąt lat temu, nie znalazłam praktycznie ani jednej negatywnej opinii na temat tej książki. I nic dziwnego. Mimo swojego „wieku” jest to pozycja, po którą będzie można śmiało sięgnąć i za kolejnych pięćdziesiąt lat. Kishon umiejętnie obnaża w nich ludzką głupotę, zwraca uwagę na absurdy codzienności i posiłkując się groteską i humorem, opisuje nielubianą przez wielu rzeczywistość, w której przyszło nam żyć. Przy pomocy śmiechu, ironii i sarkazmu, którym posługuje się z przymrużeniem oka, autor oswaja to wszystko, co niejednokrotnie drażni, irytuje i nie pozwala człowiekowi spokojnie zasnąć. I mimo tego, że akcja opowiadań Kishona rozgrywa się w Izraelu, to bez problemu z podobnie drażniącymi sytuacjami możemy spotykać się w Polsce czy w jakimkolwiek innym miejscu na świecie, bo głupota ludzka jest wszechobecna. Jego opowiadania, dotyczące w gruncie rzeczy niezwykle uniwersalnych problemów, czyta się szybko (sama pochłonęłam książkę w niecały dzień) i kiedy czytelnik dociera do ostatniej strony, pozostaje po nich niedosyt. A w głowie pojawia się myśl: „Chcę więcej”.

niedziela, 15 lipca 2012

ulubiony indywidualista

Kończy się kolejny weekend, niezwykle udany towarzysko, to muszę przyznać :) W poprzednim poście pokazałam tylko namiastkę tego, co ostatnio wyhaftowałam dla Sennera (uwaga, kryptoreklama ;) ), a dziś mogę już pokazać całość. Zdjęcie jest jego autorstwa, ja nie zdążyłam obfotografować tego, co dostał ode mnie wczoraj. Jeden z najsympatyczniejszych literackich indywidualistów - Włóczykij.


Wzorek znalazłam gdzieś w internecie, kolory dobierałam sama, na oko, bo nie było do niego legendy. Niedługo prawdopodobnie podzielę się namiarami na swoje zbiory, jeśli chodzi o różne ciekawe wzory. Mam nadzieję, że zainspirują jak najwięcej osób :)
A teraz wracam do pisania recenzji... Być może uda mi się też w końcu napisać coś więcej o książkach, które ostatnio pochłaniam :)

piątek, 13 lipca 2012

Inspiracje muzyczne

Dziś znajomy zadał mi pytanie. O to, jakiej muzyki lubię słuchać. I się zaczęło... bo zaczęłam się zastanawiać. Pół dnia o tym myślałam i powstał taki oto "list" :)

Może zacznę tak... kiedy byłam mała, a tata siedział zamknięty w pokoju i lepił, zza drzwi sączyła się na przykład Loreena McKennit, Enya, Mike Oldfield, Goran Bregovic, muzyka Michała Lorenca z Bandyty, Simon & Garfunkel (pamiętacie Mrs. Robinson?), czasem Queen albo Małe Wu Wu, które szczerze mówiąc wydawało mi się wtedy nieco psychodeliczne i niepokojące. Ale i tak go słuchałam. Było tego wszystkiego dużo więcej...
Cała ta muzyka siedzi gdzieś we mnie i co jakiś czas wraca... lubię i nic na to nie poradzę. Potem trochę mi się "zbuntowało" (ale tylko trochę) i miałam fazę na landrynkowaty HIM (szybko mi przeszło, chyba na szczęście), gdzieś pojawił się Korn, zapałałam uczuciem do System of a Down, była też Kate Bush czy Alanis Morisette, ale też Andreas Vollenweider (Kryptos!) i Grzegorz Turnau. A, no i tata kiedyś przyniósł dvd z The Wall... Obejrzałam ten film raz i na razie nie jestem jeszcze w stanie do niego wrócić - za dużo emocji. Poza tym Perfect Circle, które pokazał mi przyjaciel, Wolna Grupa Bukowina, którą razem się zachwycaliśmy (ją też pokazali mi rodzice), Anathema (wybrane kawałki)... o, i Sinead O'Connor! To oczywiście też tata. Teraz ma fazę na Waitsa, ale ja jeszcze nie nauczyłam się go słuchać. Poza tym ostatnio relaksowałam się przy Reginie Spector, Florence and the Machine dodaje energii i buntuje, Adele uspokaja. Mmmm... no i Beirut. Niesamowici są... uwielbiam. Do ich słuchania zainspirowała mnie kilka lat temu Trójka - mają talent do wyszukiwania tego, co wartościowe . A koleżanka na studiach zaraziła mnie na przykład Kings of Leon. O, i było też przez pewien czas na tapecie Once z tą niezwykle prostą, ale... wzruszającą muzyką :)

Mogłabym tak jeszcze długo wymieniać...


Maćku, dziękuję, że zainspirowałeś mnie do zastanowienia się nad tym, co jest częścią mnie ;) W sobotę czeka Cię mała niespodzianka :)


poniedziałek, 9 lipca 2012

Przyjemne z Pożytecznym

Zeszły weekend był fantastyczny.
Zaczął się od kolejnego sprawdzianu kondycyjnego, który na szczęście udało mi się zdać. 2011 uczestników, rowery, rolki, hulajnogi, bicykle... I każdy z drobnym (bądź większym) akcentem kibica - nie tylko biało-czerwonym, uświadczyć można było również flagi holenderskie, włoskie czy francuskie. Mmmm, gdyby tylko popijających piwo kibiców posadzić bardziej tłumnie na rowerach - to by dopiero była Masa :) Czerwcowa Masa Krytyczna :)
Każdy, kto ma ochotę na niesamowitą atmosferę, pozytywnie nakręcających ludzi i błogie zmęczenie po 33 km przejechanych na dwóch kółkach, może przyłączyć się do kolejnej Masy, która planowana jest na 27 lipca. Ja skuszę się na pewno :) A trasa tym razem będzie prezentować się tak:

(mapka i dokładniejsze informacje na stronie: www.masa.waw.pl)


Podobno to jakieś 32 km. Start o 18:00 z Placu Zamkowego ;)

A w sobotę... w sobotę ze znajomymi postanowiliśmy urządzić sobie całonocny piknik. Więc zaopatrzeni w koce, prowiant i odpowiednie zabawki spotkaliśmy się na ursynowskiej Kopie Cwila i bawiliśmy się w najlepsze :) Udokumentował to Senner, którego filmiki jako takie obserwuję sobie od jakiegoś czasu... podobnie jak jego zdjęcia. Zdolny z niego człowiek :) Ten filmik ma dla mnie akurat wartość sentymentalną, więc dlaczego mam się nim nie podzielić :) Enjoy!

A ten film należy do moich ulubionych :) Spójrzcie koniecznie!