sobota, 30 czerwca 2012

Twórczo

Próbowałyście kiedyś zobrazować szafę, w której chowacie wszystkie swoje myśli, wspomnienia, marzenia i wątpliwości?



Wczoraj to zrobiłam...

czwartek, 28 czerwca 2012

Ziarnka piasku

Czas zbyt szybko płynie, chciałam wrzucić kolejny post na spokojnie na początku tygodnia, a tu już jutro piątek, praca, Czerwcowa Masa Krytyczna i tysiąc innych zobowiązań. Nie mam pojęcia, jak to robię, ale dni gdzieś mi umykają. Nie jest to bardzo nieprzyjemne, ale niepokojące - owszem ;) No cóż, trzeba będzie z tym żyć.
Poza tym trochę sobie dziergam, ale są to rzeczy, które zostaną  wysłane w prezencie, więc niech będzie tylko namiastka ;) Jagno, nie patrz!

Ot, detale :)


 


Przedweekendowo ściskam cierpliwych :)

czwartek, 21 czerwca 2012

Po wstążce do kłębka...

No i znów przegapiłam termin prezentacji słoika... Mój młodociany brat stwierdził ostatnio, że hoduję w nim Nitczaki ;) I że mają one tendencję do rozłażenia się po domu... Faktycznie, kiedy czasem haftuję, oglądając sobie w telewizji jakiś ciekawy program, zdarza mi się zostawić kilka kolorowych końcówek na stoliku. A potem zgarniam je i wrzucam do słoika, żeby jednak moja hodowla się powiększała i żebym mogła się Wam pochwalić, jak mało miejsca już zostało na kolejne ścinki ;)


Ponieważ obecnie haftuję kolejny obrazek z Wiśniowego SAL-u, który jest bardzo szczegółowy i trzeba mu poświęcać dużo uwagi, nie zrobiłam ostatnio niczego nowego. Postanowiłam więc pokazać Wam to, co już od pół roku leży zapakowane i czeka, aż się nad tym zlituję. Tak, chodzi o Alfonsa Muchę, o którym pisałam już TU. Postanowiłam zrobić mu kilka dodatkowych zdjęć i zaprezentować go w pełnej krasie. Jak już wspominałam, kolory są nieco trafione... szczególnie jeśli chodzi o zielenie.






Może jeszcze kiedyś zbiorę się w sobie i go wykończę...

A o przeczytanych ostatnio książkach napiszę następnym razem :)

piątek, 15 czerwca 2012

Mól

Co ostatnio robię? Uskuteczniam pochłanianie książek. W ciągu dwóch dni jestem w stanie przeczytać jedną, w ciągu tygodnia prawie trzy. Fakt ten znacznie ułatwiają mi praktyki w wydawnictwie, ale naprawdę ostatnio zauważyłam u siebie wzmożony apetyt. Jak tak dalej pójdzie, pod koniec roku na liczniku będę miała prawie setkę.
O kilku z przeczytanych książek chcę Wam napisać coś od siebie, a na razie pokażę tylko okładki, być może znajdą się zainteresowani już teraz :)

zdjęcia zaczerpnięte ze strony Wydawnictwa W.A.B.
www.wab.com.pl 

Trzecia z nich, to Życie jak w Tochigi. Na japońskiej prowincji - niesamowicie pozytywna książka :)
Ale o lekturach dziś pisać nie będę... a to dlatego, że po prostu padam na twarz ;)

Dobrej nocy życzy Carse :)

czwartek, 14 czerwca 2012

A piłka się toczy...

Dziś będzie krótko i obrazkowo, bo wróciłam późno do domu, ale mimo wszystko chcę się z Wami podzielić swoimi wczorajszymi (wtorkowymi) amatorskimi spostrzeżeniami fotograficznymi - a to wszystko dzięki Uli, która doradzała, żeby zawsze nosić przy sobie aparat ;)








Zdaję sobie sprawę, że nie są najlepszej jakości, ale chyba choć trochę oddają ducha tego, co zaczynało się dziać przed meczem między Polską a Rosją ;)

wtorek, 12 czerwca 2012

Spokojnie :)

Dziś dzień zaczęłam od szakszuki, którą zrobiłam na podstawie przepisu z bloga Strawberries from Poland - zdjęć nie robiłam, bo zbyt ładnie wszystko pachniało ;) Zajrzyjcie koniecznie na bloga Ani, naprawdę warto :)
A później... później kawa i książka. W końcu udało mi się zrobić idealną piankę! ;D


Do wydawnictwa chodzę teraz w kratkę, więc dziś mogę się zrelaksować, na spokojnie przejrzeć zadania, które dostałam od redaktora, wybrać się na spacer i poczytać to, na co mam ochotę. Jak ja lubię takie dni :) Jakiś czas temu byłam też na przyjemnym spacerze po stolicy. Często przebiegam przez nią, spiesząc się na jakieś spotkanie i nie mając czasu na to, żeby się rozejrzeć. Ale nie wtedy. Spójrzcie i powiedzcie, czy nasza stolica faktycznie jest taka paskudna, jak twierdzą niektórzy? ;)





niedziela, 10 czerwca 2012

Wiśniowy SAL - odsłona pierwsza

Wczoraj wpadłam na chwilę do pasmanterii pod dworcem centralnym i dziś udało mi się nadrobić zaległości w Wiśniowym SAL-u organizowanym przez Mysię. O ile z backstitchami nie miałam większych problemów, o tyle z french knotami już tak... ale mam nadzieję, że nie prezentują się bardzo źle :)

A tak prezentuje się pierwszy z sześciu wiśniowych obrazków:

 



O Słodkościach :)

O tak, uwaga, dziś będę się zachwycać swoją wygraną w Candy u Jagny :) Dziewczyna jest niesamowita! Na początku tygodnia dostałam informację, żebym zajrzała do niej na blog, że czeka tam na mnie mała niespodzianka. Po raz pierwszy zostałam wylosowana w Candy - muszę Wam powiedzieć, że to naprawdę przyjemne uczucie :) Ale jeszcze przyjemniejsze uczucie ogarnęło mnie, kiedy w piątek wieczorem wróciłam do domu a tam na schodach prowadzących na piętro leży i czeka na mnie WIELKA koperta. Taka koperta na jedną - piękną, to prawda, ale jednak nie takich rozmiarów - serwetę?
Miałam tylko pół godziny na to, żeby zajrzeć do środka (w ramach rozpoczęcia Euro i meczu otwarcia umówiłyśmy się z koleżankami, że idziemy do kina ;)), ale kiedy zaczęłam wydobywać z paczki kolejne niespodzianki... oniemiałam. I do końca wieczora chodziłam z wielkim bananem na twarzy :D Jagno, jesteś fantastyczna! Robisz naprawdę piękne rzeczy, nie mogę się teraz nimi nacieszyć - cały czas je oglądam, sprawdzam fakturę każdej serwetki, cieszę się każdym detalem. A mama się śmieje, że zaczynam kompletować zestaw rzeczy do własnego domu ;)
No ale spójrzcie... Jak można się nie cieszyć z tego wszystkiego i nie podziwiać?


Na serwecie stoi kubek, który jest związany z moją wygraną w innym konkursie, ale o tym dalej :)


Moje ukochane zieloności...


Piękne czerwone serwetki, niestety to zdjęcie nie do końca oddaje intensywność tego koloru. Są piękne :)


No i oczywiście "nagroda główna" - żółta serweta, która nieodmiennie kojarzy mi się z piękną, złotą, pełną słońca jesienią. Tą jesienią, kiedy człowiek uśmiecha się sam do siebie, spacerując po lecie okrytym dywanem złocistych liści.


Ach, no i podstawki na świeczki ozdobione przy pomocy decoupage'u :)


I przyjemnie pachnące, pięknie ozdobione woreczki...


A do tego siedem par kolczyków! Nie będę prezentować każdej pary oddzielnie, ale uwierzcie, wszystkie są piękne :) Mi oczywiście najbardziej do gustu przypadły te drewniane, zdobione też przy pomocy decoupage'u. Ile radości...
Jagno, bardzo bardzo Ci dziękuję! I nie wiem jak Ci się odwdzięczę, ale już się zaczynam nad tym zastanawiać ;) Bój się ;p

Poza Candy u Jagny jakoś w kwietniu wzięłam udział w konkursie Edukator Stylu, w którym chodziło o to, żebym wybrała najbardziej mi się podobającą aranżację stołu i krótko uzasadniła swój wybór. Najbardziej spodobała mi się "Ruletka chilli czyli fiesta mexicana".

http://3.bp.blogspot.com/-LkLRYlZ3m30/T4c0dY5BblI/AAAAAAAAEoQ/DCrghpxCzWc/s1600/10+Ruletka+chilli+czyli+fiesta+mexicana.jpg
Kompozycja "Ruletka chilli..." przemawia do mnie najbardziej. Jest pełna życia i kolorów i fantastycznie działa na wyobraźnię. Takie potrawy i naczynia najchętniej rozstawiłabym na masywnym drewnianym stole na wiejskiej werandzie - tak, żeby między potrawami wędrowały promienie słońca. Mogłaby usiąść przy nim cała rodzina i przyjaciele i każdy sięgałby po to, na co akurat ma największą ochotę. Gdzieś nad naszymi głowami kłóciłyby się wróble, a nad stodołą kołowałby czerwononogi bocian. A pełne śmiechu i radości rozmowy trwałyby do późnych godzin nocnych :)

Po powrocie z Chorwacji zauważyłam, że moja opinia została doceniona i w ten sposób stałam się właścicielką trzech wielkich kubków firmy Duka :) Jestem nimi zachwycona, bo wśród znajomych słynę między innymi z tego, że chodzenie ze mną do kawiarni jest marną inwestycją - jeśli dostanę cokolwiek do picia w małym, modnym kubeczku, pięć minut później nic już w nim nie zostaje. Uwielbiam duże, ładne kubki, z których mogę popijać herbatę i nie przejmować się tym, że szybko się skończy.
Tu kubki zintegrowały się z podkładkami od Jagny :)



Pozdrawiam Was weekendowo :)
Carse

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Błękit morza (edit)

 Któregoś styczniowego dnia siedziałam sobie w mojej tymczasowej pracy i jadłam drugie śniadanie, od czasu do czasu przeglądając nowe wpisy znajomych na popularnym portalu społecznościowym i markotnie wpatrując się w szarość spowijającą świat za oknem. Nic nie wskazywało na to, że pogoda się poprawi, że zima będzie pełna promieni słońca i skrzącego się od nich białego puchu... A taką zimę byłam w stanie przeżyć bez stanu kompletnej rezygnacji.
I właśnie wtedy odezwał się do mnie znajomy. Poznałam go we wrześniu, podczas mojego pierwszego rejsu, pamiętnego pływania między Cykladami, kiedy wokół nas wiało Meltemi. Kto o nim słyszał, ten wie, że była to niezła szkoła żeglowania, jak na pierwszy raz ;) Kolega, który jest zapalonym żeglarzem, postanowił skompletować załogę na majowy rejs po Morzu Śródziemnym w okolicach Splitu i wysp rozrzuconych wokół. Zastanowiłam się chwilę, przeliczyłam moje dotychczasowe zarobki i to, co udało mi się odłożyć... i po tygodniu rozterek powiedziałam: "tak" :)
I w ostatnim tygodniu kwietnia wyruszyliśmy. Najpierw 24h w autokarze, z którego 3/4 ekipy wyturlało się w Splicie na lekkim kacu (żeglarze...) a potem 1,5h na promie, który przetransportował nas na Soltę, gdzie zarzuciliśmy plecaki na plecy/torby na ramiona i w końcu dotarliśmy do niewielkiej przystani, gdzie czekały już na nas cztery łódki... I się zaczęło :)

 
Często zdarzało nam się dopłynąć do zatoczki, w której akurat mieliśmy spędzić noc, ale o zejściu na ląd już nie myśleliśmy. Szykowaliśmy obiado-kolację, Maciek wyciągał gitarę, z bakisty wydobywało się różne smakołyki, ktoś przynosił wino... Dzień niezauważalnie przechodził w noc. Kompletnie oderwani od rzeczywistości, spędzaliśmy przyjemnie czas :)
 

(zabawy z czasem naświetlania)
 

Bywało też, że można było spędzić noc przy brzegu. Wtedy wyciągało się wszystkie możliwe koce na ląd i śmiechy, muzyka i śpiew rozbrzmiewały długo w noc ;) No i oczywiście można było wybrać się na spacer - na przykład po zaminowanej do połowy wyspie. Ot, pozostałości po wojnie domowej...




A płynęło się leniwie, morze było płaskie jak stół, żagle wisiały smętnie i nie było innego wyboru, jak płynąć na silniku. Skiper wściekał się co jakiś czas, ale wyciągał w końcu kolejny tom Gry o tron i wtedy nic mu już nie przeszkadzało ;) Można było spokojnie podziwiać widoki.



I pomyśleć, że kiedy odwiedza się Chorwację w lipcu albo sierpniu, ziemia często jest tam spalona, zieleń przygaszona, a najlepiej prezentują się drzewka oliwne z ich wąskimi, grubymi liśćmi. Ale nie w maju... Kolory, które nas tam przywitały, były intensywne, żywe - przepiękne :)




Jako nałódkowy skarbnik miałam też obowiązek schodzić na ląd i płacić za paliwo, bez którego dryfowalibyśmy sobie radośnie, licząc na chociaż odrobinę mocniej wiejącego wiatru.


(ten kolos podobno przypłynął do Chorwacji aż ze Stanów...)
A kiedy już wróciliśmy na Soltę i skiper zdawał łódkę, nam pozostało tylko oczekiwanie... i błogie lenistwo ;)




Ostatniego dnia udało nam się jeszcze przejść po Splicie, mieście z malowniczą starówką, na której wąskie uliczki przechodzą nagle w szerokie, pełne ludzi i kawiarnianych stolików place. Ja oczywiście wolałam uwieczniać inne miejskie widoki ;)




To tylko namiastka zdjęć, których w sumie zrobiłam ponad 600... Być może wrzucę jeszcze kilka niedługo, ale najpierw muszę się zastanowić, które są tego warte :)

Pozdrawiam słonecznie, chociaż za oknem słota :)
Carse