sobota, 13 kwietnia 2013

O, Jeżu!

Udało mi się! Skończyłam jeże :D Trochę samozaparcia, dobry film do oglądania i czas wolny i udało się wykrzyżykować całe tło. A potem zostały już tylko backstitche do zrobienia :) I tak powstało to maleństwo.





Zakochałam się w nich i nic na to nie poradzę :) Przyznaję się też bez bicia, że wprowadziłam kilka modyfikacji. Nie wszystkie kolory miałam, więc postarałam się je jak najlepiej zastąpić - mam nadzieję, że zmiany nie rzucają się w oczy. Jedną z nich było też to, że zrezygnowałam z metalizowanej złotej muliny. Nienawidzę nią haftować i każde zetknięcie z nią wzmaga moją niechęć. Rwie się toto, jest łamliwe, rozłazi się i nie chce współpracować, a w efekcie niezbyt estetycznie wygląda. W związku z tym małe serduszka i sznurki przytrzymujące baloniki zostały wyhaftowane... żółtą muliną DMC ;p Tak, poszłam na łatwiznę. Postarałam się tylko, żeby miała jak najbardziej "złoty" odcień i muszę powiedzieć, że efekt końcowy mi się podoba. Odpuściłam też sobie oryginalny tekst. Dodam do obrazka coś od siebie, ale tego już raczej nie będę upubliczniać :) Na całość mam już pomysł, ale niezbyt spektakularny, więc raczej się nim z Wami nie podzielę.
Mogę Wam tylko przy okazji przedstawić Huberta :) Zostanie u mnie przez najbliższy miesiąc, a potem zmieni lokum w dniu urodzin mojej bardzo dobrej znajomej. Kocha jeże, więc będzie miała jednego :)


Niezależnie od wszystkiego, trzeba mieć w sobie coś z dziecka ;)

Jakiś czas temu dotarło też do mnie zamówienie z pasmanterii internetowej z kolejnymi mulinami i nowymi igłami do haftu, więc postanowiłam zrobić małą przerwę i poczekać z haftowaniem kolejnego zielnikowego obrazka.

 
Zamiast tego chcę dokończyć hiszpański widoczek Michaela Powella :) Ostatnio, kiedy Wam go pokazywałam, wyglądał tak:


Potem skompletowałam na powrót potrzebne kolory, dostawiłam kilka krzyżyków i na chwilę obecną plener nieco się zmienił.


To niesamowite, jak dużo muliny potrzebnej jest do stworzenia widoku, który spokojnie zmieściłby się między kartkami zeszytu A5... Ale nie mogę się już doczekać tego lekko koślawego efektu końcowego, tak charakterystycznego we wzorach Powella :) W stosunku do niego też mam już konkretne plany i wiem, że hiszpańskie domki będą w przyszłości umilać mi dzień.

Abstrahując od haftu... koniecznie muszę pokazać Wam coś jeszcze. Jestem prawie pewna, że spodoba Wam się tak bardzo, jak spodobał się mi :D W czwartek jakoś tak się złożyło, że obchodziłam urodziny :) Nie sądziłam, że spędzę je w tak fajnej atmosferze, na imprezie-niespodziance, którą zorganizował dla mnie M. Tort czekoladowy był pyszny, a prezenty idealnie trafione :) A ten jeden "drobiazg" jest po prostu cudowny.

Imbryk w swetrze :)



Nie raz zaparzałam w nim dziś herbatę :) Sprawdza się idealnie. I jest piękny!
W związku z tym porzucam Was i idę do kuchni, czas na czarną herbatę z imbirem i trawą cytrynową :)

P.S. Cieszę się, że tak Wam się spodobały słoniki. I obiecuję, jak tylko skończy się nalot spamerów, zlikwiduję weryfikację obrazkową. Miłego sobotniego wieczoru!

środa, 10 kwietnia 2013

Pozytyw negatywu

No i się doigrałam... gardło odmawia posłuszeństwa i dzisiejszy dzień spędziłam w domu, kurując się różnymi metodami. Mam nadzieję, że szybko uda mi się zwalczyć zarazka.
Ale dzięki temu udało mi się dziś prawie dokończyć tło w jeżowym obrazku :D Jak tylko postawię w nim ostatni chuderlawy krzyżyk, podzielę się efektem ;) A na razie mogę Wam pokazać zakładkę, którą niedawno wyhaftowałam... dla siebie samej. Praca w bibliotece sprawiła, że pokój mam zarzucony kolejnymi książkami, które właśnie zostały przeczytane, czytają się albo w niedalekiej przyszłości będą przeczytane. Nie mogłam się powstrzymać, a dodatkowo zgubił mnie remont, który zaczął się praktycznie w tym samym czasie, kiedy zaczęłam pracę. W związku z tym miałam okazję nosić książki, układać je, porządkować, ogarniać... i wyszukiwać tytuły, które trafiły na i tak już długą listę pozycji "do przeczytania".
Przy okazji zauważyłam, że większość haftowanych przeze mnie zakładek poszła na eksport, więc tym razem sama sobie sprawiłam prezent.
Kolorowy, miły dla oka i pogodny. Przed backstitchami prezentował się nieco enigmatycznie i biednie...



Ale szybko nabrał wyrazu :)

 Backstitche, przez niektóre z Was niezbyt lubiane, potrafią jednak zdziałać cuda ;) Słoniki prezentują się dzięki nim bardzo wdzięcznie, a i frenchknoty tym razem nie wyszły zbyt koślawo. Muszę powiedzieć, że z taką zakładką przyjemniej się czyta. W związku z tym zaraz wrócę do lektury ;)
[edit] Dorzucę jeszcze kilka zakładkowych detali, bo nie mogę się nacieszyć tym maleństwem :)






Pytałyście o co chodzi w obrazkami weryfikującymi komentarze. Powód jest bardzo prozaiczny - ostatnio po moim blogu zaczęło krążyć mnóstwo spamu o najdziwniejszej treści, w związku z tym stwierdziłam, że niestety będę musiała nieco utrudnić Wam życie. Wybaczcie, ale nie miałam wyboru.

Dziękuję za miłe komentarze i witam serdecznie nowe obserwujące, mam nadzieję, że zostaniecie tu na dłużej :)

wtorek, 9 kwietnia 2013

Sen zimowy

Już kwiecień? A za oknem wciąż zalega śnieg... Być może dlatego ostatnio wracam do domu po pracy i jedyne, na co mam ochotę, to zwinąć się w kłębek, przykryć kocem i przezimować tak do momentu, kiedy na drzewach zaczną pojawiać się pierwsze listki. Podejrzewam, że rozumiecie o co mi chodzi... ZIELENI! Właśnie tego potrzebuję. A jej jak na lekarstwo...
Czas ostatnio się rozpędził i ani się obejrzałam, a już minęły jakieś dwa tygodnie od ostatniego wpisu. Więc przywołuję się do porządku i wracam do świata "żywych". Nie jest przecież aż tak źle :) Ostatnio byłam na przykład na niezwykłym koncercie grupy "Żyrardowskie Uderzenie" prowadzonej przez Michała Niedziałka, młodego charyzmatycznego dyrygenta i perkusistę, który ma zajęcia w Państwowej Szkole Muzycznej I i II stopnia im. Ignacego Jana Paderewskiego w Żyrardowie.Razem z dzieciakami ze szkoły i dodatkowo zaproszonymi muzykami zagrali między innymi kilka utworów współczesnych kompozytorów, ale poza tym na warsztat perkusyjny wzięli... utwory z bajek Disney'a :) Muszę się przyznać, że kiedy zaczęli tę część koncertu od piosenki z Króla Lwa, miałam łzy w oczach... ostatnio chyba zbyt łatwo się wzruszam, ale muzyka ma to do siebie, że silnie działa na człowieka. Poza Królem Lwem byli też Dzwonnik z Notre Dame, Mała Syrenka, Piękna i Bestia, Pocahontas czy Piraci z Karaibów. Wszystko grane z werwą i pełne energii. Można było zauważyć, że zarówno dzieciakom, jak i Michałowi ta zabawa muzyką sprawiała mnóstwo radości. Słuchającym i oglądającym z resztą też. To był naprawdę pozytywnie nastrajający koncert :) Przyjemnie obserwuje się ludzi, którzy robią w życiu to, co lubią.

A co dzieje się w moim małym hafciarskim światku? Jakiś tydzień temu udało mi się skończyć drugi z zielnych obrazków i obecnie wisi już w ramce w kuchni, ale mogę Wam pokazać jego zdjęcia jeszcze sprzed oprawienia.




Ten zdecydowanie jest mim faworytem - delikatny, smukły i mający intensywniejsze kolory niż koniczyna, chociaż i ona ma swój urok.
Na razie robię sobie krótką przerwę i staram się skończyć jeże, ale idzie mi to powoli...



Codziennie staram się dohaftować 2-3 rządki krzyżyków - zdjęcie jest sprzed trzech dni, dziś tło jest już nieco wyraźniejsze, jest szansa, że do końca tygodnia się z tym uporam.
Poza tym wykrzyżykowałam sobie ostatnio zakładkę do książki, ale ją pokażę Wam następnym razem :)

Spokojnego tygodnia, ja wracam do kurowania swojego bolącego gardła.