środa, 4 grudnia 2013

Grudniowy spleen

Ostatnio słowa się mnie nie trzymają... Przeciekają przez palce, spływają z kartek, znikają między linijkami. Te drukowane mają się podobnie - klawisze na klawiaturze odmawiają posłuszeństwa, litery uciekają, rozpraszając myśli. Najwyraźniej grudzień tak już ma, usypia ludzi, rozleniwia i wietrzną nocą sugeruje owinąć się w koc, podciągnąć kolana pod brodę i rozmyślać...

Mimo wszystko po prawie miesiącu milczenia postanowiłam coś Wam pokazać :) Jeśli nie słowa, to "obrazy". Ja cieszę nimi oczy i zastanawiam się, co dalej. Może jeszcze zdążę postawić kilka świątecznych krzyżyków?


Tak elf na rudziku prezentował się 30 października.


17 listopada...


I wczoraj wieczorem, kiedy postawiłam ostatnią haftowaną kreskę :)





Wzory Nimue mają w sobie jednak coś magicznego.. Chciałam wykorzystać go jako obrazek na torbie, ale nie wiem czy nie będzie zwyczajnie szkoda. No nic, zobaczymy :)

Spokojnego tygodnia Wam życzę i idę dalej pertraktować ze słowami. Na razie najlepiej mi idzie z tymi książkowymi. Może to jest jakaś metoda?

piątek, 8 listopada 2013

W fotograficznym skrócie

Marznę dziś na potęgę... Siedzę zawinięta w koc i wcale nie mam ochoty spod niego wychodzić, a tę niechęć potęguje pogoda, a raczej jej brak, który utrzymywał się od rana... Ostatnio weszłam w fazę snu jesiennego. A przynajmniej mój organizm cały czas o tym przypomina, chociaż codzienne obowiązki raczej nie pozwalają na słodkie lenistwo w pościeli.
Mimo wszystko gdzieś między poranną kawą a wyjściem z domu nagle przyszedł do mnie... zapach żywicy i lśniących zielonych igieł, które mogły odtajać w cieple, podczas gdy za oknem szalał mróz. I ta dziwna potrzeba spokoju, który łączy się z późnym wigilijnym wieczorem, pełnym brzuchem i błogostanem związanym z brakiem konieczności zajmowania się czymkolwiek mądrym czy wielce konstruktywnym. Skąd to do mnie przyszło? Nie pytajcie, bo nie mam najmniejszego pojęcia. Ale... czuję, że ta tęsknota nie zniknie i będzie się nasilać, chociaż czasem nie będzie zbyt widoczna, bo przytłoczą ją codzienne zajęcia. Mimo wszystko czuję się z tym dziwnie dobrze.

Tymczasem osaczyła nas późniejsza jesień, ta bezlistna, przepełniona wilgocią i osiadającą na włosach mżawką pora roku, przez którą człowiek tym bardziej lgnie do grubych swetrów i wełnianych skarpet ukrywanych w wysokich butach. Na szczęście jakiś czas temu udało mi się schwytać trochę słońca tańczącego w liściach - tak jak obiecywałam :)












Ten dzień jeszcze długo będzie działał na mnie rozgrzewająco ;) Zachwyciła mnie starsza pani, która pojawiła się na ostatnim zdjęciu. Siedziała sobie spokojnie z mężem na ławce i przyglądali się pływającym po stawie kaczkom... a ona co jakiś czas odrywała czubki stóp od ziemi i machała nogami niczym mała dziewczynka, swobodnie i beztrosko. Widać było, że cieszy się tą chwilą i jest jej dobrze. Nic tylko brać przykład z tej pary :)

Od jakiegoś czasu bardzo rzadko pokazuję Wam, nad czym obecnie pracuję i co haftuję. Ale było to między innymi spowodowane tym, że... wciąż dłubałam w niespodziankach dla dziewczyn... Tak, wygląda na to, że chwilowo nie powinnam podejmować się zabaw, w których ktoś czeka na prezent ode mnie, bo różne sprawy i związane z tym moje ślimacze tempo prac sprawiają, że jest mi po prostu głupio, kiedy właściwie po pół roku wysyłam paczkę. Jedna z nich dotarła już do adresatki, druga niedługo zostanie dostarczona na pocztę, więc mogę podzielić się przynajmniej częścią haftowanej niespodzianki.
Ania z malymikroczkami.blogspot.com dostała ode mnie zestaw muzyczny, który, jak sama napisała, bardzo przypadł jej do gustu i idealnie pasuje do jej rockowych zainteresowań :)
Powstał więc mały, ręcznie zszywany zeszycik...



...dwie podstawki pod kubki...



...i gitarowa zakładka do książki.


A tak prezentują się razem:
 

Poza tym wciąż pracuję nad wzorem Nimue, ale o tym będzie już w następnym wpisie.

Życzę Wam spokojnego weekendu i uciekam do książki ;)

wtorek, 22 października 2013

Zmieniające się smaki

Miód spływa mi po palcach, w kominku płonie ogień, a na stoliku obok powoli stygnie kubek kakao... Czy Wy też tak macie, że podczas jesiennych dni przychodzą do Was pewne smaki, od których nie możecie się uwolnić?
Kiedy tylko robi się chłodniej i nie da się już przesiedzieć całego dnia w parkach, a wieczór nadciąga coraz szybciej, nabieram ochoty na miejsca, w których można znaleźć kąt dla siebie, najlepiej z wygodną kanapą i dużą ilością książek wokół ;) Co jakiś czas rozglądam się po Warszawie za takimi zakątkami, testuję kanapy i niezmiennie zamawiam gorącą czekoladę w każdej postaci. Żadne caffee latte, macchiato czy mocha nie zastąpią porządnego kubka gęstego napoju, tej cudownej bomby kalorycznej ;) Kawiarnie połączone z księgarnią są w takim przypadku miejscem idealnym, chociaż dużo groźniejszym dla portfela, bowiem siedząc przy stoliku i popijając czekoladę, masz wystarczająco dużo czasu, żeby przyjrzeć się tytułom na półkach i nabrać ochoty na zabranie któregoś z nich do domu...
Jesienny czas wolny jest więc niebezpieczny, ale jednocześnie obfituje w przyjemności :) No i można nacieszyć oczy kolorami odchodzącego lata. Nawet jeśli czasem są nieco bure i mało słoneczne.




Mam nadzieję, że uda mi się jeszcze uchwycić nieco słońca tańczącego w liściach...

Tymczasem jakiś czas temu, kiedy temperatura za oknem była nieco wyższa i wszyscy szukali cienia i ochłody, naszła mnie ochota na coś lekkiego i smacznego, co można by zjeść w miłym towarzystwie.
"Lekkość" uleciała, bo w ręce wpadł mi serek mascarpone, ale starałam się ratować soczystymi truskawkami. I wyszło z tego coś prostego w przygotowaniu, a naprawdę pysznego :)


Co jest potrzebne?
200 g truskawek (świeżych lub mrożonych - ja użyłam tych pierwszych)
250 g serka mascarpone
2 jajka
2 łyżki cukru

Truskawki zmiksowałam z łyżką cukru i odstawiłam na bok. Następnie oddzielone od białek żółtka zmiksowałam z serkiem mascarpone i resztą cukru, po czym do powstałej masy dodałam ubite na sztywno białka i wymieszałam je delikatnie ze sobą - dzięki temu całość nabrała puszystości i delikatności.
Teraz pozostała już tylko przyjemność nakładania kolejnych warstw musu truskawkowego i kremu z mascarpone do miseczek i udekorowanie ich całymi truskawkami. Deser gotowy :) Przed podaniem wstawiłam go na pół godziny do lodówki (nie jest to jednak konieczne), dzięki czemu był odpowiednio schłodzony - idealny na upalny dzień.
W zależności od tego, na jakie smaki macie ochotę, możecie modyfikować dodatki - do musu truskawkowego dodać maliny, kremowy smak serka złamać drobno startą skórką cytryny. Wierzch można też ozdobić dodatkowo migdałami lub wiórkami kokosowymi.
Przepis ten jest nieskomplikowany i szybki do przygotowania, więc jeśli zdarzą Wam się niezapowiedziani goście, spokojnie możecie poczęstować ich podobnym deserem.

Na zakończenie podzielę się z Wami jeszcze jednym przepisem, tym razem jednak zaczerpniętym z konkretnego źródła i tak obrazowo podanym, że nie będę już nic do tego dodawać. Przepis z magazynu Kuchnia na ciasto czekoladowe z cukinią :)


Przepis został sprawdzony i z czystym sumieniem go polecam - ciasto jest pyszne!

PS Cieszę się, że wczesnojesienne zdjęcia przypadły Wam do gustu :) I dziękuję za życzenia powodzenia na studiach ;) Jak na razie jest dobrze, a i staż dużo mi daje - mierzę się sama ze sobą, uczę się nowych rzeczy i poznaję siebie z tej strony, z której się tak dobrze nie znałam.
A co do książek Philippy Gregory - co jakiś czas wpadają mi w oko, a potem ich miejsce zajmuje inna lektura, ale może w końcu sprawdzę organoleptycznie, skąd bierze się popularność tej autorki. Dziękuję Jagno, że mi o niej przypomniałaś :)

niedziela, 6 października 2013

Jesienne rozprężenie?

Mamy już kalendarzową jesień, przepiękne słoneczne dni i mroźne noce. Od dwóch tygodni palę w kominku i coraz częściej przystaję przy nim z kubkiem gorącej herbaty, żeby się ogrzać i na chwilę oderwać myśli od codziennych spraw. W kuchni stoją dwie miski pełne działkowych winogron - rodzice mają zamiar przygotować z nich domowej roboty wino, na patelni smażą się rozłożyste kapelusze kań, a zebrane przez tatę przepiękne prawdziwki czekają na suszenie. Tymczasem ja... przerywam pisanie i rozłupuję kolejne orzechy włoskie ;) Dopiero co zebrane, niektóre z nich jeszcze pokryte grubą zieloną skórą, z wnętrzem o niepowtarzalnym, kremowo-orzechowym smaku. Łasuch ze mnie, jeśli chodzi o takie rzeczy :) Mam nadzieję, że Wasza jesień obrodziła równie obficie i możecie się nią cieszyć w spokoju. Albo przynajmniej znaleźć chwilę na napawanie się nią między obowiązkami.


Chciałam napisać wcześniej, ale czas naprawdę ostatnio płata mi figle. Tuż przed nastaniem kalendarzowej jesieni udało nam się ze znajomymi wyjechać jeszcze na kilka dni nad Bug i godnie pożegnać lato. Tam nie było czasu na haft, a tym bardziej na pisanie. Ale udało mi się zrobić kilka zdjęć, więc mogę podzielić się z Wami widokami ;)















Niezmiennie będę powtarzać, że są takie miejsca, w których czas zwalnia, człowiek wciąga powietrze głębiej do płuc i przystaje, żeby cieszyć się prostymi rzeczami, malowniczymi widokami i roześmianym towarzystwem znajomych. Hm... chadzam po tamtejszych łąkach już ponad dwadzieścia lat i wciąż nie znudziło mi się robinie im zdjęć ;) Co roku każde jest nieco inne i można dzięki nim wrócić do tych dobrych momentów. Tak, akumulatory na kolejne jesienne dni chwilowo naładowane.

Co jeszcze ostatnio zaprzątało moją uwagę? Hm... pod koniec września zaczęłam studia. Pomagisterskie, weekendowe, ale jednak dwa dni co dwa tygodnie wycinają mi z życiorysu. Mimo wszystko muszę Wam powiedzieć, że jak na razie jestem nimi naprawdę pozytywnie zaskoczona. Czuję, że dzięki nim będę mogła nauczyć się tego, czego zabrakło na studiach dziennych. Mniej teorii, więcej praktycznych przykładów, wszystko jest nastawione na zdobycie wiedzy, która później zdecydowanie pomoże nam w praktyce (żadnego uczenia się teorii o teorii wymyślonej do wykorzystania w teorii) - te studia nie będą tylko dodatkiem do mojego polonistycznego wykształcenia. W każdym razie mam taką nadzieję ;)
Poza tym w minionym tygodniu zdążyłam... zapisać się na staż związany ze studiami. Jakoś tak wyszło, że wpadła mi w oko ciekawa oferta. Do pracy i studiów dochodzą więc zajęte pracą z dzieciakami czwartki. Na haft ostatnio w związku z tym zabrakło mi czasu, bo oczywiście przy okazji na półce leży też kilka lektur do nadrobienia, a literatura to wymagająca przyjemność. Przez nią często chodzę spać o bardzo dziwnych porach... Jaki nałóg, takie konsekwencje.


W chwili obecnej czytam "Papuszę" Angeliki Kuźniak, ale z wyrażeniem opinii jeszcze się wstrzymam, bo za wcześnie na nią. Mogę tylko już teraz powiedzieć, że to książka, po którą warto sięgnąć.

Moje drogie (moi drodzy?), na dziś kończę. Dziękuję za cierpliwość i dziękuję za poganianie ;) (tak Jagno, to do Ciebie). Nie obiecuję szybkiego wpisu, ale będę się starać. Jakiś czas temu udało mi się przygotować dla mojej drugiej połówki różne słodkie rzeczy i zastanawiam się czy nie podzielić się z Wami przepisem. Zobaczymy.

sobota, 7 września 2013

Wstyd mi... czyli tłumaczę się

No, no... biję rekordy. Jak tak dalej pójdzie, moje wpisy będą pojawiały się coraz rzadziej, aż w końcu w ogóle zanikną. Mimo wszystko muszę Wam powiedzieć, że wcale do tego nie dążę. Zaczynam podejrzewać, że to, co przeczytałam jakiś czas temu na blogu niesamowitej dziewczyny, umieszczającej u siebie posty właściwie codziennie - a są to posty długie, pisane z poczuciem humoru i co jakiś czas bardzo pozytywnie mnie czymś zaskakujące albo pouczające - może być prawdą. Co takiego napisała? Może po prostu ją zacytuję ;)
Dlaczego zwierz pisze codziennie i skąd ma czas i pomysły?
          Zwierz pisze codziennie bo inaczej nie umie. Kiedyś próbował nie codziennie i porzucił trzy blogi. Skąd ma czas nie wie i woli się nie zastanawiać bo pewnie wyjdzie, że coś go niesłychanie ważnego w życiu ominęło. A pomysły? Przychodzą do zwierza zawsze kiedy szczotkuje zęby co sprawia, że zwierz co raz bardziej dba o higienę ust. W większości przypadków pojawia się jedno pytanie, jeden wątek i jedna kwestia. Zwierz nosi je cały dzień w głowie i wieczorem (między 22-1 w nocy) zapisuje swoje przemyślenia i tak powstaje notka.

 Jednocześnie odsyłam Was do bloga Zwierza popkulturalnego - dowiecie się tam między innymi dlaczego akurat "Zwierz", dlaczego pisze w trzeciej osobie, dlaczego robi błędy i ich nie poprawia i dlaczego czytam właściwie każdą jej notkę (mimo polonistycznego wykształcenia, które normalnie prowadzi do zgrzytania zębami, kiedy widzę stado błędów najróżniejszych w tekście) - od tych, w których pisze o angielskich serialach kręconych przez BBC (uwielbiam), przez te dotyczące niedawnych premier kinowych (świetnie napisane recenzje, polecam), przez 'cykl hejterski' dotyczący filmów nie lubianych z różnych, często subiektywnych, ale sensownych powodów, po "zwykłe" wpisy - zawsze poprawiające mi humor. To jeden z najlepszych blogów opisujących popkulturę, z jakim się zetknęłam - jego autorka ma potrzebną tu wiedzę, pasję, lekkie pióro, poczucie humoru i niesamowicie pozytywne nastawienie do świata i swoich czytelników. Jeśli tylko znajdziecie chwilę, zajrzyjcie do niej. Obiecuję, warto :) Tylko uważajcie, bo blog naprawdę wciąga ;)

Ale abstrahując od tego, co i jak pisze Zwierz - o co mi chodziło, kiedy ją cytowałam? Otóż o to, że wygląda na to, że powinnam sobie narzucić dyscyplinę, żeby nie zanikać na miesiąc. Lubię swojego bloga, to, że mogę pokazać, co ostatnio robię i lubię widywać czasem miłe komentarze pod notką. Dlatego postanowiłam się przypilnować i pisać bardziej regularnie. Możecie mnie dźgać słownie, jeśli będę się ociągać - obiecuję, nie będę się złościć ;)
A o czym będzie dziś? Dziś chcę się z Wami podzielić postępami w pracy nad większym wzorem, który wpadł mi w oko dawno i jego wydruk czekał grzecznie na półce tuż obok mojego biurka już od jakiegoś czasu. Co prawda poprzedni obrazek z tej serii wciąż leży i czeka na wykończenie (biedny UFOk), ale mam nadzieję, że dzięki temu haftowi i tamten uda mi się wreszcie wykończyć.
Przedstawiam Wam postęp prac nad elfem i jego kardynałkiem (bo to chyba ten niewielki ptak stał się elfim "wierzchowcem", o ile się nie mylę).




Zdjęcia są bardzo robocze, ale w moim hafciarskim szale chciałam jak najszybciej uwiecznić kolejne etapy pracy nad obrazkiem, bo inaczej, gdybym za bardzo się rozpędziła, jedynym zdjęciem, jakie mogłabym Wam pokazać, byłoby zdjęcie gotowego haftu.
Tak, wzór haftuje się niesamowicie przyjemnie, a jedyne, co mnie do tej pory spowalniało, to brak niektórych kolorów mulin w zbiorach. Na szczęście w czwartek przyszła do mnie paczka z pasmanterii i mogę szaleć dalej ;)
Na razie zastanawiam się nad wykorzystaniem tego obrazka jako ozdobnika na torbę. I tu pytanie do Was - nigdy wcześniej nie miałam styczności z maszyną do szycia, chociaż takowa stoi w domu i moja mama posługuje się nią całkiem sprawnie. Zastanawiam się czy któraś z Was nie ma może na stanie jakiegoś wykroju na prostą torbę? Bardzo chciałabym połączyć przyjemne z pożytecznym - oswoić się w końcu z maszyną, a przy okazji zrobić też coś ładnego, z czym można by wyjść do ludzi. Będę wdzięczna za każdą pomoc :)

W ramach postanowienia dotyczącego bardziej regularnego pisania zapowiadam, że w ciągu najbliższego tygodnia podzielę się z Wami wspomnieniami - bardziej słownymi, ale i fotograficznymi - z wypadu w Góry Stołowe. Dziękuję za wszystkie życzenia udanego wyjazdu, które w 100% się spełniły :) Było fantastycznie! Chociaż czasem męcząco ;)
A dziś życzę Wam już spokojnego wieczoru i słonecznej niedzieli - wybierzcie się na spacer albo na przejażdżkę rowerową, jeśli tylko będziecie mogły.

czwartek, 8 sierpnia 2013

W drogę!

Góry Stołowe wzywają :)

Nie chciałam zostawić bloga na kolejne dwa tygodnie bez najmniejszego znaku życia, a do tego przyjemnie jest podzielić się niecierpliwym oczekiwaniem na wyjazd. Jutro o 7 rano startujemy w góry - już się nie mogę doczekać!
Obiecuję, napiszę więcej po powrocie :)

A poza tym dziękuję za te wszystkie cudowne komentarze pod poprzednim wpisem, cieszę się, że zielnikowa kolekcja Wam się podoba. Co do innych kwestii...
Aldia Arcadia, rowerowe masy krytyczne organizowane są nie tylko w stolicy - sprawdź, może w Twojej okolicy też co miesiąc gromadzą się ludzie i pokazują, że i rowerom warto poświęcić trochę uwagi. Zajrzyj na tę stronę: http://www.rowery.org.pl/masa.htm :)
Kasia parkview, właściwie od kiedy skończyłam 2 lata, jeżdżę nad Bug do Mierzwic - niewielkiej wsi, która głównie składa się ze skrzyżowania, domów miejscowych i zadomowionych przyjezdnych i obecnie niszczejących, a kiedyś świetnie prosperujących ośrodków. I chociaż miejsce się zmienia, to już zawsze będę je uważała za swoje - to taki drugi dom dla mnie :)
Meri, u mnie też nie ma gdzie wieszać haftów - w domu same skosy ;p Dlatego takie obrazki haftuję innym. Przyjemnie się to później u kogoś ogląda :)

Udanych najbliższych dwóch tygodni Wam życzę!

niedziela, 4 sierpnia 2013

Lenistwo... czyli upały mnie pokonały

Nie wiadomo kiedy przyszło lato... Przyszło, rozsiadło się w ogrodzie, rozgrzało dach i wtłoczyło do wnętrz gorące powietrze. Pracowite dni zlały się w jedno z bardziej leniwymi wieczorami, zabieganymi wolnymi dniami tygodnia, czasem spędzanym byle dalej od komputera i wszystkich związanych z nim spraw.
To głównie dlatego zaniknęłam na jakieś półtora miesiąca. Pokonała mnie niechęć do spisywania myśli, dzielenia się hafciarskimi postępami i innymi codziennymi przyjemnościami i zmartwieniami. Na szczęście problemy udało mi się opanować, chociaż czasem jeszcze dopada mnie wewnętrzny krytyk i sprawia, że uśmiech zamiera na twarzy. No cóż, zdarzają się i takie chwile. Ale na szczęście radosne momenty też pomagają :)
W lipcu udało mi się wyciągnąć grupę sprawdzonych znajomych nad Bug, pod wschodnią granicę, gdzie przez cztery dni odpoczywaliśmy, relaksowaliśmy się, graliśmy w badmintona, planszówki, moczyliśmy nogi w rzece, wędrowaliśmy po nadbużańskich łąkach i było głośno, było wesoło, domek rozbrzmiewał muzyką, śmiechem, a kiedy wróciliśmy (z pociągowymi przygodami) do stolicy, każde z nas miało wrażenie, że wraca z długiego i naprawdę przyjemnego urlopu. Tego właśnie było nam potrzeba :) Czasu dla siebie, gdzie nikt nikogo do niczego nie zmuszał, gdzie każdy mógł odpoczywać tak, jak miał na to ochotę, a jak pojawiła się złość czy rozdrażnienie, przestrzeń wokół pozwalała na chwilę samotności i czas na zaczerpnięcie głębszego oddechu. Uwielbiam ten mały nadbużański azyl :)


I haft trochę ucierpiał podczas tych upalnych dni, chociaż starałam się, żeby wszystkie prace nie utknęły w martwym punkcie. Powoli pracuję nad niespodziankami z okazji "podaj dalej" - przepraszam dziewczyny, że musicie tyle czekać. Wiedzcie, że o Was pamiętam i nie próżnuję. Proszę, uzbrójcie się w jeszcze odrobinę cierpliwości.
Muszę się jednak podzielić z Wami jedną naprawdę radosną rzeczą - udało mi się zakończyć projekt, który zaczęłam jakieś pół roku temu :) W zeszłym tygodniu skończyłam haftować ostatni z zielnikowych obrazków :D Trochę czasu mi zajęło dokrzyżykowanie tych kilku kwiatków i uzupełnienie pomniejszych kolorów...


...ale warto było cierpliwie nad nimi posiedzieć. Już przed oprawieniem ta niewielka stokrotka mi się podobała...




Ale efekt końcowy, kiedy już powiesiliśmy ją na ścianie, w towarzystwie pozostałych dwóch maleństw, przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Razem wyglądają naprawdę dobrze :)


Mieliśmy z M. mały problem, żeby zrobić dobre zdjęcia, bo w szybkach odbijało się wnętrze kuchni albo światło lampy, ale mam nadzieję, że to, które Wam pokazuję, chociaż w jakimś stopniu oddaje ten zestaw wiszący teraz w kuchni mamy M.
A na ścianie obok wiszą nieco bardziej wyrośnięte rośliny, skończone i oprawione już jakiś czas temu.


Dla przypomnienia - wszystkie sześć obrazków haftowałam na lnie obrazkowym 25 ct, kolor kość słoniowa, muliną DMC. Muszę powiedzieć, że naprawdę polubiłam haft na lnie - jest to materiał, który idealnie pasuje do tego typu wzorów, nie wyobrażam sobie tego zielnika wykonanego na zwykłej Aidzie. Jeśli tylko będę haftować coś podobnego, sięgnę właśnie po len obrazkowy. W swoich skromnych zapasach mam jeszcze len 35 ct... kto wie, może z czasem pojawi się na nim któryś z malowniczych wzorów Nimue :)

Żeby nie było, że cały ubiegły miesiąc spędziłam na lenistwie, żegnam Was zdjęciem z lipcowej Warszawskiej Masy Krytycznej. Tu z kolegą kotem ;)


Jazda ulicami Warszawy, którymi normalnie jeździ mnóstwo samochodów, jest nieodmiennie niezwykłą przyjemnością ;) Kolejna Masa rusza już 30 sierpnia - szczerze polecam udział w niej.
Spokojnego tygodnia wszystkim :)