czwartek, 1 marca 2012

zabiegana

Zaniedbuję bloga. Założyłam go nie tak znowu dawno temu, a już zdarzają mi się kilkudniowe luki we wpisach. I co? I nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Może tylko to, że zajęcia związane z praktykami wypadają mi w różnych dziwnych godzinach, część czasu wolnego spędzam ze swoją drugą połówką, część ze znajomymi, z którymi ostatnio jest wyjątkowo zabawnie, a część... no tak, część poświęcam książkom, i to wcale nie tym, którym powinnam. Bo zagapiłam się trochę i uświadomiłam sobie, że już 1 marca, a ja powinnam napisać kolejny licencjat i obronić go w tym roku. Hm... Nie będzie to bardzo skomplikowana czynność, ale jednak wypadałoby poświęcić jej trochę czasu.

Zamiast tego zdążyłam w ciągu ostatniego miesiąca przeczytać dwie książki, które od dłuższego już czasu kurzyły się na mojej półce. Pierwsza z nich to "Okruchy dnia" Kazuo Ishiguro. Być może pamiętacie film o tym samym tytule - film bardzo dobry, klimatyczny, po angielsku stonowany, ale mimo wszystko pełen emocji. Główne role grali w nim Anthony Hopkins i Emma Thompson - dwójka aktorów, których bardzo sobie cenię. A że film obejrzałam już dawno temu i bardzo przypadł mi do gustu, to kiedy sięgnęłam po książkę, przez jej strony przemykały się właśnie ich twarze i nic nie mogłam na to poradzić.

(zdjęcie ze strony filmweb.pl)

 Kazuo Ishiguro stworzył w swojej książce niezwykłą postać angielskiego kamerdynera Stevensa, człowieka całym sercem i duszą oddanego swojej pracy, który nie widzi nic poza nią. Całe jego życie toczy się wokół spraw i problemów jego pracodawcy - problemów zarówno drobnych (jak chociażby to, czy figurki w posiadłości stoją na właściwym miejscu, czy kurze zostały odpowiednio starte, czy lord otrzymał herbatę na czas), jak i tych o skali wręcz światowej. Bowiem po zakończeniu I wojny światowej jego pracodawca, lord Darlington, pełen staroświeckiej dumy i honorowy człowiek, postanawia wynagrodzić zaprzyjaźnionemu Niemcowi to, że jego naród przegrał i jest traktowany po macoszemu. W związku z tym na kartach powieści możemy się zetknąć z nazwiskami, które mają duże znaczenie dla losów świata (jak chociażby wszystkim znani Ribbentrop i Mołotow). Historia opisująca błędy, jakie popełniała stara angielska arystokracja w czasach poprzedzających II wojnę światową jest jednak właściwie tylko tłem dla historii samego Stevensa, człowieka, który posiada swój własny kodeks postępowania, zasady, których nigdy nie łamie, porządek, którego zawsze przestrzega. Praca na stanowisku kamerdynera jest dla niego czymś więcej, niż tylko zwykłą pracą - jest dla niego filozofią życiową. To właśnie najbardziej przeraziło mnie w tej książce. To, że człowiek może poświęcić wszystko, żeby spełnić czyjeś oczekiwania, żeby być idealnym cieniem przemykającym się korytarzami pięknej angielskiej posiadłości, pilnującym porządku, pilnującym, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik, a harmonogram dnia zgadzał się z tym, co zostało ustalone wcześniej. Stevens całkowicie zatraca siebie na rzecz lorda, który był dla niego wręcz czymś w rodzaju bóstwa - nieomylnego, wspaniałego, nieodwołalnego.
I pośród tego wszystkiego pojawiła się panna Kenton, zatrudniona na stanowisku gospodyni, kobieta rzeczowa, atrakcyjna i potrafiąca odpowiednio zarządzać służbą. Chociaż w książce ani razu nie pojawia się słowo "miłość", to da się je wyczuć, delikatnie przenikające przez konkretne wypowiedzi kamerdynera, który jest jednocześnie narratorem całej powieści. Jego uczucie jest jednak bardzo specyficzne, każda jego namiastka ujawniana jest ze wstydem i szybko znika, tępiona przez Stevensa. Czasem miałam wrażenie, że traktował to uczucie wręcz jak jakieś niebezpieczne schorzenie, które może jedynie przeszkodzić we właściwym wypełnianiu obowiązków. Nie bez powodu z resztą potępiał związki między służbą. Poruszające jest też to, jak opowiada on o ćwiczeniu się w żartach i uśmiechach - tak, jakby poczucie humoru wynikało jedynie z regularnych ćwiczeń przed lustrem i lektury odpowiednich książek.
"Okruchy dnia", napisane z perspektywy starszego człowieka, który postanawia wykorzystać swój urlop i pojechać w odwiedziny do kobiety, którą kiedyś kochał i najpewniej wciąż kocha, są książką ukazującą dramat człowieka, który uświadamia sobie, że jego życie jest jedynie namiastką tego, co przeżyli i przeżywają inni. Choć wydarzenia w niej opisane dzieją się niespiesznie, w rytmie życia wiejskiej posiadłości, dla mnie była to książka przejmująca i naprawdę dająca do myślenia. Pokazująca, że człowiek, mimo największych chęci i starań, potrafi zgubić gdzieś tę drogę, która mogłaby doprowadzić go do szczęścia, a kiedy uświadamia sobie, ile błędów popełnił, jest już za późno.
Książkę naprawdę polecam, warto ją przeczytać, chociaż jest to jedna z tych pozycji, na którą trzeba mieć odpowiedni nastrój i najlepiej chwilę spokoju. No i jeśli ktoś nie widział filmu, niech obejrzy koniecznie! ;)

(zdjęcie okładki ze strony wydawnictwa Albatros)
Poza tą książką przeczytałam też "Drogę do Indii" E.M. Forstera, którą dostałam kilka lat temu od mojej ukochanej babci. Ale o tej pozycji coś więcej napiszę już nie dziś ;)

Jeśli chodzi o moje postępy w hafcie xxx, to dokończyłam drugiego kota Margaret Sherry i już zdążył powędrować do nowej właścicielki. Miała go dostać dopiero w kwietniu, ale okazało się, że wtedy raczej nie będzie mogła przyjechać do Polski, więc skorzystałam z okazji i we wtorek wręczyłam go jej osobiście ;) Nie powiem, podobał jej się tak wczesny prezent ;p Zdjęcia robiłam na chybcika, tuż przed wyjściem, więc nie są najlepszej jakości, ale uwierzcie mi, naprawdę się starałam. Nie są podpisane, ponieważ wszystkie programy, dzięki którym mogłabym to zrobić jak na złość mi padły...






Ale możecie uwierzyć mi na słowo, że to zdjęcia mojego autorstwa ;) Poza tym wcale nie próżnuję, tworzę inne rzeczy, ale że przygotowuję je na zieloną wymiankę, więc trzeba będzie jeszcze trochę poczekać na pokazanie ich :)

2 komentarze: