Dwadzieścia pięć lat temu przyszło na świat małe coś, z noskiem jak pinezka, zielonym spojrzeniem i marsową miną. Podobno bardzo podobne do taty - ukochana córeczka tatusia, którą tenże planował uczyć boksu ;) Nie pytajcie dlaczego, na szczęście mama skutecznie wybiła mu to z głowy ;p Miałam za to później piękny 3-piętrowy garaż dla samochodów i trasę wyklejaną białą taśmą na czarnym brystolu ;) Czasem podkradałam też tacie duże żółte słuchawki, które podłączone były do nowoczesnego jak na tamte czasy gramofonu i z zapamiętaniem lepiłam w wosku małe ludziki. Nie przepadałam za lalkami Barbie ani za kolorem różowym, ale od zawsze kochałam zieleń. A potem odkryłam słowo pisane, które skutecznie wciągnęło mnie i uzależniło. To uzależnienie trwa do dziś i mam nadzieję, że nigdy się nie skończy.
Od ćwierć wieku jestem na świecie i nadal mam zamiar czerpać z niego radość. A dziś dzień spędziłam między innymi nad interesującą kulinarną kompozycją od mojego młodocianego brata ;)
I popijałam pyszne gruzińskie wino z przepięknej ceramicznej amfory...
Żyć nie umierać ;)
Najlepszego! A ja akurat boksu chciałam się uczyć, ale tato nie pozwolił ;-) Mama jeszcze bardziej była przeciw :D
OdpowiedzUsuńWszystkiego najlpeszego :) spełnienia marzeń i wielu radości :)
OdpowiedzUsuńDziękuję Wam :)
OdpowiedzUsuń