piątek, 12 października 2012

jesienny misz masz

Chociaż jest dopiero połowa października, już czuć zbliżającą się zimę. Wczoraj wieczorem był 1 stopień na plusie, więc płaszcz bardziej zimowy sprawdził się idealnie. Mimo wszystko lubię takie temperatury, lubię wędrować w okolicach północy pustymi ulicami niewielkiego podwarszawskiego miasteczka, obserwować ciepłe światło latarni przebijające się przez żółknące już liście i nad głową mieć ciemne, bezchmurne niebo pełne gwiazd. I ten zapach unoszący się w powietrzu... jesień zawsze pachniała inaczej. Czarną, wilgotną ziemią, którą przenika chłód, warstwą liści zalegającą na chodnikach, kroplami wody wiszącymi w powietrzu. A nocą wszystko to potęguje się i myśli krążą swobodniej, czasem zwracając się ku przeszłości... Taka ze mnie melancholijna dusza :)
A w ciągu dnia zaczęłam ostatnio spacerować z tym maleństwem.



Został ostatnio reanimowany, z czego bardzo się cieszę. Mam go już od paru ładnych lat, towarzyszył mi między innymi podczas studiów i to nim zrobiłam pierwsze zdjęcia Torunia wieczorową porą, 31 września 2006 roku, tuż przed rozpoczęciem pierwszego roku :) Jakiej są jakości, to kwestia dyskusyjna, ale mimo wszystko lubiłam sięgać po aparat ;) Tylko te ceny, jeśli chodzi o wywoływanie zdjęć... Z wakacyjnego wyjazdu do Irlandii przywiozłam ze sobą jakieś osiem klisz i bardzo dobrze pamiętam wywoływanie ich na raty. Chyba dopiero w grudniu udało mi się włożyć do albumu ostatnich trzydzieści zdjęć. Ale faktycznie wtedy byłam bardziej świadoma tego, czemu i komu robię zdjęcia. Przy aparacie cyfrowym często się dziś o tym zapomina. Zobaczymy jakie będą efekty.

Jak już pisałam w poprzednim poście, udało mi się (w końcu!) napisać drugą w mojej studenckiej karierze pracę licencjacką i wreszcie mogę odetchnąć ;) Obrona będzie prawdopodobnie w pierwszej połowie listopada, więc jest jeszcze trochę czasu na przygotowanie się do niej. Już wcześniej szukałam pracy na pełen etat, ale teraz wypadałoby się porządnie za to zabrać. Znalezienie czegoś, a potem otrzymanie odpowiedzi i zaproszenia na rozmowę wcale nie jest taką prostą rzeczą... Ale nie chcę się poddawać czarnym myślom.
W międzyczasie więc haftuję, bo to zawsze nastrajało mnie pozytywnie i pozwalało się zrelaksować. O, ostatnio udało mi się skończyć jeden z moich niewielu UFOKów! (czy ktoś bardziej doświadczony jest w stanie powiedzieć mi, skąd pochodzi ten skrót?) Była to zakładka, którą zaczęłam już jakiś czas temu. Jako że mam nieco zbuntowanego, młodszego brata, szukałam wzoru, który by mu się spodobał. I teraz mogę się już pochwalić efektem końcowym. Przedstawiam Wam smoka.





Muszę przyznać, że chociaż haft nie jest duży (ma jakieś 4x7cm), to był to chyba jeden z najbardziej upierdliwych wzorów, jakie zdarzyło mi się haftować. No, może poza niedokończonym wciąż Szmaragdem Alfonsa Muchy, ale trudno je porównywać, chociażby patrząc na różnicę w rozmiarach ;) W tym przypadku te wszystkie pół- i ćwierćkrzyżyki dały mi nieźle popalić, a do tego 3/4 kolorów, to łączone nitki różnych mulin. Starałam się niczego nie pomieszać, ale łatwo nie było. Mimo wszystko warto było się pomęczyć, bo efekt bardzo mi się podoba. Młodemu, do którego trafiła zakładka z resztą też ;)

A poza tym skończyłam już herbaciany sampler :) Przyznaję, że lubię tego typu wzory, podobają mi się, ale u mnie w domu brakuje dla nich ścian i miejsca w kuchni ;) W związku z czym ten haft znajdzie inne zastosowanie. Jakie? Pomysł podsunęła mi Cyber Julka, pisząc kiedyś o kartonażu. Jaki będzie efekt końcowy, o tym przekonacie się, podobnie jak ja sama, za jakiś czas, jak już zgromadzę wszystkie potrzebne do wykonania pomysłu materiały. Obiecuję, pochwalę się efektem końcowym, niezależnie od tego, jaki będzie ;) A jeśli chodzi o sam sampler, to jakieś dwa tygodnie temu prezentował się tak:


A obecnie, po wyprasowaniu, tak:






Nie wiem czemu, ale podoba mi się to, jak wyszła ta torebka herbaty na spodku.

Udanego piątkowego wieczoru Wszystkim :)

1 komentarz: