W środę wyruszyłam na kolejną, tym razem krótką, bo dwudniową wyprawę do Torunia. Chodziło o pertraktacje z dziekanem i promotorem, o domknięcie kilku spraw na drugim kierunku, o podsumowanie tego etapu życia. Cały wyjazd był bardzo owocny i przyjemny, szczególnie, że nie byłam w Toruniu sama i mogłam podzielić się miejscami przeze mnie ukochanymi z drugą osobą :) Do jednych z nich należy Bulwar Filadelfijski, nieco różniący się od tego, który mamy w stolicy, tętniący z reguły życiem, pełen studentów, młodych ludzi i osób spacerujących niespiesznie nad samą Wisłą. Z przyjaciółką niejednokrotnie między zajęciami rozsiadałyśmy się tam z książkami czy notatkami, co nieodmiennie kończyło się plotkami, wymianą opinii o filmach, książkach, głupich dowcipach, absurdalnych historiach - ogólnie wszystkim, co ślina na język przyniesie ;) Pamiętam też ten miesiąc, kiedy przez Polskę przetaczała się powódź i bulwar zniknął pod wodą, a to, co pokazało się po powrocie rzeki do normalnego stanu było obrazem chaosu i rozpaczy...
W środę wieczorem za to udało nam się uchwycić cukierkowy zachód słońca. Nieco oklepany, ale nieodmiennie piękny :)
Na czas wyjazdu pożyczyłam też od mamy tableta, a że mama nie dorobiła się pokrowca na niego... cóż, postanowiłam zaimprowizować i się tym zająć ;) Pomysł był bardzo prosty, wykorzystujący kawałki filcu, które kiedyś kupiłam w Empiku, nie wiedząc jeszcze do czego mogłyby mi się przydać. Leżały w koszyku i czekały cierpliwie. Jest to właściwie "prototyp", szyty po nocy dzień przed wyjazdem, więc proszę o wyrozumiałość ;) A prezentuje się tak:
Być może kiedyś powstanie jeszcze coś podobnego. Pozdrawiam i dziękuję za komentarze pod poprzednim postem :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz