(zdjęcie okładki pochodzi ze strony Wydawnictwa www.proszynski.pl) |
Na
zamku w Lancre praca wre, na rożnach pieką się prosiaki, z piwnic wytoczono
beczułki, pozłacane zaproszenia już dawno zostały rozesłane, a wszystko to z
okazji chrzcin córki Verence’a i Magrat, czarownicy, która została królową. I
wszystko byłoby w porządku, gdyby jedno z zaproszeń nie trafiło tam, gdzie nie
powinno, a król nie starał się być zbyt gościnny i postępowy. Bo każdy wie, że
bez zaproszenia żaden wampir nie przekroczy progu twojego domu, lecz kiedy to
się stanie, wojna między wampirami a czarownicami to tylko kwestia czasu… Ale
gdzie tymczasem zniknęła Babcia?
Terry
Pratchett należy do grona tych autorów, których książki nieodmiennie wywołują
na mojej twarzy szeroki uśmiech. Kiedy mam gorszy humor, kiedy chcę się
odprężyć, kiedy mam ochotę na oderwanie się od rzeczywistości i na odrobinę
zdrowego absurdu – sięgam po którąś z jego powieści. Tym razem w ręce wpadło mi
Carpe jugulum, dwudziesta trzecia już
książka opowiadająca o Świecie Dysku i jego mieszkańcach.
Carpe jugulum
to kolejna odsłona opowieści o czarownicach z Lancre, niewielkiego królestwa
ukrytego między górami Ramtopów, które sprawiają, że zdaje się tam panować
spokój. Jest on jednak pozorny i zostaje
zburzony, gdy z okazji chrzcin córki król Verence postanawia wysłać
zaproszenie do najprawdopodobniej najbardziej postępowego wampirzego rodu z Überwaldu.
Rodu, który nie ma zamiaru pozostać w tyle, kiedy świat wokół nich coraz
szybciej się zmienia…
Jedyny
ratunek w nieugiętej Babci Weatherwax, „najbardziej szanowanej ze wszystkich
przywódczyń, których nie mają czarownice”, mistrzyni głowologii i Pożyczania (do
perfekcji opanowała przenoszenie się do cudzych umysłów) oraz prawdziwej
tradycjonalistce, jeśli chodzi o wiedźmi fach. Ta jednak znika w
niewyjaśnionych okolicznościach i wszystko wskazuje na to, że wcale nie chce
zostać odnaleziona. Wobec takiego rozwoju wypadków obowiązek walki z
nadciągającym złem będą musiały wziąć na siebie Niania Ogg, jowialna, kochająca
życie i wszystkie jego przejawy (a także mocniejsze trunki) starsza wiedźma
wraz z Agnes, młodą czarownicą o potężnej skali głosu i równie potężnej
posturze, która wciąż nie może dojść do ładu z Perditą, tkwiącą w niej znacznie
szczuplejszą, bardziej pewną siebie i nieco gotycką drugą osobowością. W międzyczasie dołącza
do nich młody Wielce Oats, żarliwy, ale wciąż wątpiący wyznawca i kapłan Oma.
Czy uda im się nie pozwolić na przejęcie władzy w Lancre przez hrabiego Magpyr
i jego demoniczną rodzinę, a jeśli tak, to w jaki sposób? Warto sprawdzić.
Carpe jugulum
należy do cyklu historii ze Świata Dysku, które, jak już zaznaczyłam, opowiadają o losach czarownic z
Lancre. Po raz pierwszy zetknęłam się z nimi w Trzech wiedźmach i już od pierwszych stron wiedziałam, że stanowcza
Babcia Weatherwax, przy której nawet trolle stają się potulne jak baranki, nie
stroniąca od napojów wysokoprocentowych, uwielbiająca sprośne dowcipy Niania Ogg,
dowodząca potężnym rodem Oggów, która w swojej małżeńskiej karierze zdążyła
pochować trzech mężów, oraz Magrat, początkowo niezbyt pewna siebie i zdominowana
przed starsze stażem czarownice wiedźma, staną się moimi ulubionymi postaciami.
Agnes Nitt dołączyła do nich nieco później, zajmując miejsce Magrat, która, jak
widać, zdołała znaleźć swego królewicza.
Chociaż
Carpe jugulum nawiązuje do
poprzednich książek i przygód wiedźm, każdy spokojnie może po nią sięgnąć,
ponieważ poszczególne powieści Pratchetta mimo wszystko tworzą odrębne historie, nieodmiennie
wywołujące uśmiech na twarzy czytającego – w tym momencie lojalnie ostrzegam,
że czytanie ich w miejscach publicznych może skończyć się przykładowo dziwnymi
spojrzeniami ze strony współpasażerów, kiedy nagle wybuchniecie śmiechem nie do
opanowania.
Jednak
Carpe jugulum to nie tylko książka,
przy której człowiek zapomina o większości codziennych problemów. To także
fragment większej całości, świata, do którego chciałoby się przenieść chociaż
na chwilę. Terry Pratchett w powieściach o Świecie Dysku stworzył bowiem
niepowtarzalną rzeczywistość, płaski świat niesiony na grzbietach czterech potężnych
słoni stojących na grzbiecie Wielkiego A’Tuina, cierpliwie płynącego przez
kosmos. W każdej ze swoich książek, pisanych jakby z przymrużeniem oka, ale też
pełnych czarnego humoru i ironii, Pratchett nawiązuje do motywów
pojawiających się zarówno w klasyce literatury, jak i muzyce czy sztuce, odwołuje się do
różnych ustrojów politycznych, wyciąga na światło dzienne niedociągnięcia
kapitalizmu, fanatyzm religii czy konsekwencje wojny. Wszystko to jednak
potrafi ubrać w słowa tak, że czytelnik dopiero po jakimś czasie zdaje sobie
sprawę z tego, że ten facet faktycznie może mieć rację. A mądrość mojej
ulubionej Babci Weatherwax spokojnie można odnieść do otaczającej nas
rzeczywistości. Jej rozmowa z Wielce Oatsem mówi sama za siebie.
- To nie
takie proste. Nie wszystko jest czarne albo białe. Istnieją liczne odcienie
szarości.
- Nie.
- Nie.
- Proszę?
- Nie ma
szarości, tylko biały, który został ubrudzony. Dziwię się, że o tym nie wiesz.
A grzech, młody człowieku, jest wtedy, kiedy traktujesz ludzi jak rzeczy. W tym
samego siebie. Na tym polega grzech.
- To jednak
bardziej skomplikowane…
- Nie. Wcale
nie. Kiedy ludzie mówią, że coś jest o wiele bardziej skomplikowane, to znaczy,
że się obawiają, że prawda im się nie spodoba. Ludzie jako rzeczy, od tego
wszystko się zaczyna.
Wszystkim
szczerze polecam tę niezwykle pozytywną lekturę. I ostrzegam, jeśli spodobał Ci
się jeden Pratchett, nie powstrzymasz się przed przeczytaniem całej reszty :)
O
Carpe jugulum napisałam w ramach
wyzwania Book-Trotter (literatura brytyjska). W kolejnych miesiącach postaram
się pisać więcej, lojalnie ostrzegam i obiecuję ;)
Och, uwielbiam Pratchetta i najbardziej podobają mi się powieści, które traktują o straży miejskiej i czarownicach z Lancre właśnie. Zresztą jak można nie uwielbiać kogoś, kto stworzył taką postać, jak niania Ogg?;)
OdpowiedzUsuńaż mi się z rana zrobiło smutno, że cały mój Pratchett (poza dwiema ostatnimi wydanymi w PL częściami) leży u mojej kumpeli w dalekiej Warszawie.. no dobra, mam jeszcze Morta i Muzykę duszy po czesku - Czesi przetłumaczyli imiona! wiesz jakie to genialne? jak człowiek jest tak niekumaty z angielskiego jak ja, to takie tłumaczenie dodaje uroku (jeszcze nie patrzyłam jak z wiedźmami, u wiedźm by mi t chyba przeszkadzało...)
OdpowiedzUsuńSłyszałam o tym autorze i jego wspaniałym cyklu książek. Może kiedyś wreszcie po nie sięgnę.
OdpowiedzUsuńDziękuję za udział w moim candy. Losowanie już w niedzielę.
Powodzenia i pozdrawiam!
nie czytała :) ale widzę, że muszę to nadrobić :)
OdpowiedzUsuńAj, doczytałam do Piramid i na Piramidach poległam. Jak mi się ta część nie spodobała :( Niestety zniechęciłam się nieco do serii, chociaż grafika ze świata dysku jest na moim pulpicie od wielu lat, bez zmian. I jak mi zniknie to nie umiem pracować na swoim lapku.
OdpowiedzUsuńZatem Świat dysku tak! Ale niestety nie wszystkie części :(