Zaczął się kolejny tydzień poświęcony między innymi poszukiwaniu pracy... ale przecież nie samymi obowiązkami człowiek żyje :) Miniony weekend był "pracowity" pod innymi względami.
Po pierwsze udało mi się w końcu trafić na niezamkniętą z powodu noworocznego remanentu pasmanterię i zaopatrzyłam się w tradycyjną kanwę 14 ct w kolorze ecru, z której oczywiście prawie od razu wykroiłam odpowiedni kawałek i zaczęłam haftować obrazek, który chodzi za mną od dłuższego czasu. Zaczęty w piątkowy wieczór, w niedzielę wieczorem wyglądał już tak:
Zakochałam się w tych trzech małych kulkach, jak tylko je zobaczyłam. Dziś są już bardziej opierzone, chociaż nadal mają puste brzuszki i nieco nieobecny wyraz dzioba ;) Haftuje się je wręcz ekspresowo i bardzo przyjemnie, chyba powoli zaczynam doceniać nieduże wzory - nie trzeba im poświęcać kilku miesięcy. Chociaż z drugiej strony satysfakcja płynąca z zobaczenia efektu końcowego, kiedy taki duży obraz jest już gotowy, jest nie do opisania :) Kulki mam zamiar ładnie oprawić i wręczyć je w prezencie pani doktor, która świetnie zajmuje się moją mamą - podobno kolekcjonuje sowy w różnych postaciach, a więc sówki z krzyżyków też powinny się jej spodobać.
Poza ptasim trio postanowiłam też zająć się w najbliższym czasie wyhaftowaniem trzech kalendarzowych kotów Margaret Sherry - lutowego, kwietniowego i majowego. W związku z tym pozwoliłam sobie na zrobienie niewielkich zakupów, co odbiło się trochę na moim portfelu.Obok sówek prezentują się całkiem nieźle :)
Szczerze mówiąc, jeśli chodzi o mulinę DMC, kiedy chcę ją zamówić w większych ilościach, zamawiam ją ze strony Coricamo. Nie udało mi się jeszcze trafić na tańszą niż tam mulinę francuskiej firmy. 2,29 zł za motek to naprawdę przystępna cena, szczególnie w porównaniu z cenami w okolicznych pasmanteriach...
Nie wszystkie rzeczy, które produkuję, są robione w jakimś konkretnym celu, ale akurat ostatnio mam ochotę na tworzenie właśnie takich prezentów. Te trzy trafią do moich trzech przyjaciółek z czasów licealnych. Nie bez powodu znajomy nazwał nas kiedyś Wiedźmami ;) (takie miłe nawiązanie do Wiedźm Pratchetta ;p). Teraz każda w związku z tym dostanie swojego kota na własność :) Mam nadzieję, że zdążę z pierwszym z nich, zostało mało czasu, a widziałam, że dziewczyny, które postanowiły zawalczyć z kalendarzem Margaret Sherry, narzekały, że jest wyjątkowo pracochłonny.
Ale przecież nie samym haftem człowiek żyje. Jak już wspomniałam, ten weekend był wyjątkowo "pracowity", podobnie jak poprzedni. Jeśli cały rok będzie podobny do początku roku, będę przyjemnie "dokulturalnionym" człowiekiem pod koniec. W zeszłą niedzielę wybrałam się na przykład do Teatru Powszechnego w Warszawie na sztukę "Sieroty". Sztuka mocna, sugestywna, bez zbędnej cenzury - jeszcze długo po wyjściu nie mogłam otrząsnąć się z wrażenia, że przez prawie dwie godziny zaglądałam komuś do domu i widziałam to, czego nie powinien widzieć i wiedzieć nikt. Świetnie zagrane i pokazane ludzkie zakłamanie, to, jak człowiek ukrywa przed resztą swoją prawdziwą twarz, ale też zagubienie i cierpienie. Szczerze polecam każdemu, kto ma mocne nerwy i znajdzie trochę czasu któregoś wieczora. No i oczywiście jeśli sztuka znów będzie wystawiana na deskach teatru.
W ten weekend wybrałam się za to ze znajomymi do kina na "Rzeź" Polańskiego.
Tym razem film na podstawie sztuki teatralnej :) Byłam ciekawa fimu, który nie koncentruje się na szybiej akcji i skomplikowanej intrydze, a do tego wszystko rozgrywa się w przestrzeni jednego mieszkania. No i do tego Jodie Foster, Kate Winslet i John C. Reilly! Przy takiej obsadzie trudno się oprzeć. Słyszałam od kilku osób, że wyszły z kina wyjątkowo zmęczone i znudzone. Szczerze mówiąc, nie rozumiem ich, ale każdy ma przecież swój gust i swoje typy. Ja, podobnie jak większość sali, wybuchałam śmiechem co chwila, chociaż często był to śmiech połączony z niedowierzaniem i lekkim przerażeniem... Bo większość z tego, co działo się na ekranie, było w gruncie rzeczy bardzo prawdziwe. A kiedy człowiek styka się z podobną sytuacją na żywo, zdecydowanie nie reaguje śmiechem. Ale mimo wszystko wszystkim tym, którzy jeszcze nie mieli okazji wybrać się do kina, polecam film Polańskiego.
W niedzielę za to rodzina wyciągnęła mnie na koncert do Studia im. Agnieszki Osieckiej w Trójce na koncert Piekarczyka. Wrażeń słuchowych opisywać nie będę - napiszę tylko, że i to wyjście uważam za wyjątkowo udane. To był naprawdę przyjemny weekend!
Ponieważ wyjątkowo się dziś rozpisałam, na zakończenie podzielę się tylko kolejną małą rzeczą, przed której posiadaniem nie mogłam się powstrzymać. A wszystko przez tę recenzję z Zacisza wyśnionego! Jedwab, Alessandro Baricco
Książka czeka na razie na swoją kolej, ale niedługo po nią sięgnę. I tym miłym akcentem zakończę :)
witaj w klubie :) ja też poszukuję pracy :)
OdpowiedzUsuńhafcik uroczy :)sóweczki zapowiadają się bardzo sympatycznie :)