niedziela, 9 grudnia 2012

w zakamarkach...

Znów dorwałam się do laptopa o dziwnej porze, kiedy większość "normalnych" ludzi już śpi albo w sobotni wieczór spędza czas na mieście. I przeglądając różne strony, prowadząc też wirtualny dialog na mniej i bardziej przyziemne tematy, odczułam nagle potrzebę napisania czegoś właśnie tu, teraz.
Zauważyłam u siebie ostatnio nie do końca dobry odruch, nad którym zaczęłam się zastanawiać. Założyłam tego bloga prawie rok temu. Głównie dla siebie, żeby móc udokumentować to, co aktualnie sprawia mi radość i pokazać nie tylko sobie i swojej szufladzie to, nad czym czasem pracuję, co czasem haftuję gdzieś na marginesie codzienności. Podziwiałam też już wcześniej dziesiątki innych blogów, na których dziewczyny stworzyły fantastyczne światy pełne haftowanych, szytych, wyklejanych przez nie cudeniek i skarbów. Blogów, które tętnią życiem, pełne są zakamarków, w które przyjemnie się zagląda, odsyłaczy, które przekierowują w inny wymiar. Pojawiają się też na nich wspaniałe komentarze, tworzą niezwykłe znajomości i przyjaźnie...
Jestem z natury zdystansowanym człowiekiem, długo dojrzewającym do przyjaźni, ale kiedy już do niej dojrzewam, nie lubię jej głupio tracić czy zaniedbywać. Jednak nie wszyscy ludzie mają do tego (i do mnie) cierpliwość. Bloga założyłam między innymi też po to, żeby mieć swoje miejsce w wirtualnej rzeczywistości, żeby nie być całkowicie anonimowym komentującym, który pozostawia kolejny niepodpisany komentarz zachwycający się czyjąś pracą. Ostatnio zaczęłam się jednak stresować, że zbyt rzadko piszę nowe notki, że niewiele blogów tak naprawdę odwiedzam, a właściwie niewiele śladów na nich po sobie pozostawiam, chociaż niejednokrotnie podziwiam to, co u kogoś powstało. I uświadomiłam sobie to, że to miejsce ma być dla mnie. Dla innych i dla mnie. A jeśli ja będę miała jakieś zastrzeżenia i przez to będę wszystko zaniedbywać, nie poprawi to niczego. Więc przyznaję się bez bicia do tej mojej chwili słabości i piszę o tym, co ostatnio sprawiło mi dużą radość. Chociaż nie zawsze musi być to haft.
Bo radość tę sprawiły mi ostatnio mikołajkowe prezenty, obydwa pobudzające wyobraźnię, przyjazne dla oka i dla ucha, a już w szczególności dla umysłu i serca. Jeden z nich to biografia Tove Jansson Mama Muminków, którą sprezentowali mi rodzice.


Przyzwyczaili się już do mojego chomikowania książek i jeśli tylko zasygnalizuję im, że coś wpadło mi w oko, w ramach jakichś prezentowych okazji uzupełniają braki na moich półkach (chociaż miejsca już właściwie na nich nie ma...). Przyznaję się bez bicia, że książki o Muminkach czytałam na wyrywki, więc nie mogę powiedzieć, że jestem znawczynią tematu. Ale i tak zdążyłam (oczywiście!) pokochać chadzającego własnymi ścieżkami Włóczykija, podziwiać silny charakter Małej Mi i irytować się z powodu Panny Migotki... Jestem bardzo ciekawa tego, jaką osobą była tak naprawdę kobieta, która stworzyła te niezwykłe postacie, które skryły się gdzieś w skandynawskich krainach, a ciekawość tę spotęgowała jeszcze audycja, której kiedyś słuchałam w radiowej Trójce. Stąd prośba o biografię Tove Jansson. Jak tylko skończę czytać Korekty Jonathana Franzena, sięgnę po właśnie tę książkę :)
A poza książką dostałam też płytę... płytę z muzyką, która jednoznacznie kojarzy mi się z niezwykle przyjemnym okresem w moim życiu. Jest to płyta polskiej wokalistki Kari Amirian... i muszę Wam powiedzieć, że dziewczyna jest niesamowita.

(projekt okładki i całej książeczki w środku: Paulina Bartnik)

Kari śpiewa po angielsku, a jej muzyka kojarzy mi się głównie z niezwykłymi skandynawskimi przestrzeniami, z życiem w zgodzie z naturą, z dyskretnym pięknem przyrody, z niezwykłą dbałością o drugiego człowieka, z uczuciami... Miałam okazję słuchać jej na żywo i jest to niezapomniane przeżycie. Szczerze polecam debiutancką płytę tej młodej polskiej artystki, naprawdę warto po nią sięgnąć. Postaram się napisać o niej coś więcej, bo naprawdę warto :)

A teraz zbieram się już jednak do łóżka... Niedługo pokażę hafty, które przygotowuję na aukcję charytatywną dla małej Oliwki, która walczy z rakiem. Ale o tym będzie najprawdopodobniej następna notka. Kto wie, może ktoś jeszcze będzie chciał pomóc.
Spokojnej nocy :)

1 komentarz:

  1. nie ma sensu pisać na siłę komentarzy, czasem też tak przeglądam blogi nic nie pisząc chociaż prace mi się podobają, wracam za jakiś czas i wtedy coś skrobnę, ale nie zawsze:) fajnie, że pokazałaś co lubisz czytać i jaką muzykę słuchasz, ja też myślałam, że będę pokazywać tylko hafty, a jednak się przełamałam chociaż miałam opory:) nie wiem czy dobrze zrobiłam, czas pokaże:)no i dobrze, że masz swoją przestrzeń w świecie blogowym, uwielbiam Twoje dopieszczone prace i uwielbiam czytać Twoje komentarze!!!! pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń