niedziela, 8 lutego 2015

Trochę koloru

Zauważyłam już dawno, że kiedy za oknem szaleje zimowa zawierucha i temperatura spada, zamieniam się w kobietę nie z tej epoki. Być może dla niektórych nieco niewspółczesną, bo siadam wtedy najczęściej w domu, przeglądam prasę z przepisami na różne mniej lub bardziej wytrawne smakołyki, robię sobie półlitrowe kubki herbaty, czytam (obecnie "Wschód" Stasiuka i już niedługo ostatni tom "Ostańców") i haftuję... stawiam nałogowo, kompulsywnie wręcz, krzyżyki. Kończę jedną rzecz i zaraz zaczynam szukać kolejnego wzoru, który za mną chodzi, który kiedyś wpadł mi w oko. Mam ambitne plany na wykończenie gotowych prac, dopisuję do nich historie, obiecuję sobie, że pożyczę od dziadka maszynę do szycia i nauczę się na niej chociaż podstaw. Ale same rozumiecie, że nie zawsze robimy to, co planujemy ;) Nie ja jestem najlepiej zorganizowaną i poukładaną połówką w związku, musicie uwierzyć mi na słowo. Więc kolejne obrazki powstają, ja cieszę nimi oko i czekam na natchnienie, żeby je właściwie wykorzystać. Pomysły są, gorzej z realizacją.

Na szczęście czasem można zrobić coś, co powinno cieszyć czyjeś oko. Coś, co nie będzie leżało w szufladzie i wyjdzie do ludzi. Gorzej, jeśli wysyłasz swoją pracę, a ta gdzieś znika... Wiem, że droga do Stanów jest długa, ale nie przypuszczałam, że ktoś się skusi na takie maleństwo. Bo widzicie, już jakiś czas temu zaczęłam brać udział w postcrossingu (dla zainteresowanych: http://www.postcrossing.com/). Moja organizacja czasu sprawiła, że do tej pory nie wysłałam zbyt wielu pocztówek, a ostatnio do tego 5 kartek, które ode mnie wyszły, nie dotarło do adresatów. Nie mam pojęcia, z czego to wynika, ale doszłam do wniosku, że na razie się wstrzymam z udziałem w zabawie, żeby dalej nie kusić losu. Ani to przyjemne, ani satysfakcjonujące, kiedy dowiadujesz się, że kolejne pocztówki nie dotarły do ludzi, do których miały dotrzeć. Szczególnie, że jedna z nich była ręcznie robiona. Tak, wpadłam na taki pomysł...
Michael Powell nie dotarł do celu.





Jeśli kiedykolwiek zdecydowałyście się na wyhaftowanie któregoś z jego wzorów, wiecie, jak pracochłonne one są. Ale jednocześnie jaką satysfakcję daje efekt końcowy... Ponieważ tę kartkę wysłałam już dosyć dawno, złość zdążyła minąć. Teraz mam tylko nadzieję, że kartka nie trafiła do kosza. Może po prostu przygarnął ją ktoś, kto nie powinien...

Jeśli mówimy już o Powellu, w minionym roku sięgnęłam po jeszcze jeden jego wzór. Widzieliście obrazki Nimue, więc wiecie, że po ich wyhaftowaniu może człowieka najść ochota na odrobinę koloru ;) Powell nadaje się do tego wręcz idealnie. Niektóre wzory kojarzą mi się ze snem, który przyszedł do mnie lata temu... Snem, w którym trafiłam na swój wymarzony dom. Dom w stylu angielskim, z małymi szybkami w dzielonych oknach, z pełnym kolorowych kwiatów i krzewów ogrodem, z rozłożystym drzewem na jego tyłach, ze spadzistym dachem krytym czerwoną dachówką, otoczony drewnianym płotem. Taki dom z bajek, niczym u Beatrix Potter.









Nic dodać, nic ująć. Domek równie krzywy jak ten z mojego snu ;)

4 komentarze:

  1. Piękne hafty i naprawdę bardzo pracochłonne. Pięknie, żywo i kolorowo! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kartki moga jeszcze dosjsc. Zwykle dochodza w tydzien, jak mama zaplaci za priorytet. Ale raz sie zdarzylo, ze akurat zmienili taryfe a mama wyslala w starej cenie i szlo dlugo. Wyslane w lipcu a przyszlo chyba w pazdzierniku, wiec szlo chyba droga morska a nie lotnicza.

    OdpowiedzUsuń
  3. och te obrazki takie niesamowicie pozytywne ;o)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hafciki przepiękne ! Mam nadzieję, że ta karteczka jednak dotrze do adresata, była taka cudna ! Wzory Powella też lubię, ale wiem, że dają w kość:)
    A mój "Wschód" Stasiuka już przeczytany, stoi na półce z autografem autora !

    OdpowiedzUsuń