środa, 19 czerwca 2013

Na łące...

Grube mury biblioteki mają to do siebie, że kiedy tuż po otwarciu czy popołudniową porą, tuż po pracy albo w ciągu dnia zaglądają do nas ludzie zabiegani, zmęczeni lub wracający ze spaceru z dzieckiem i mają na sobie krótkie spodenki, zwiewne sukienki, kwieciste spódnice i bluzki na ramiączkach, dociera do mnie, że moje jeansy i koszula z rękawem 3/4 wyglądają nieco dziwnie. A ja w torbie kryję jeszcze dodatkowy sweterek, który mogłabym na siebie narzucić, gdyby zrobiło mi się chłodno... Uderza mnie wtedy myśl, że podczas gdy ja siedzę wśród książek (które kocham, temu nie przeczę) od rana do wieczora, inni cieszą się słońcem, błękitnym niebem, bujną zielenią... i w bonusie mniej pozytywną chmarą komarów czających się w cieniu ;)
Nie jest to pocieszająca myśl, ale dziś udało mi się wyjść z pracy wcześniej i ten czas wykorzystałam na mały spacer po okolicy.
 
(w kieszeni miałam tylko telefon, więc zdjęcie jest bardzo
marnej jakości, ale było ładnie - uwierzcie na słowo ;) )

 Krótki, żeby krwiopijcy nie pożarli mnie żywcem, ale bateryjki naładowały się na tyle, że wróciła mi chęć, żeby podzielić się w Wami tym, co się ostatnio u mnie dzieje na hafciarskim gruncie :)
Praca nad biscornu na razie stoi w miejscu, ale za to dalej pracowicie dostawiam kolejne krzyżyki do ziołowo-zielnikowych obrazków. Kiedy przypominam sobie, jak opornie szły mi początki i jak długo męczyłam się nad pierwszym obrazkiem, stwierdzam, że lenistwo przerodziło się w "motorek" w palcach ;) Bo czwarty, tym razem dużo mniejszy obrazek, trafił już do jego nowej właścicielki i cieszy oko, wisząc na ścianie.
A jeszcze przed powieszeniem prezentował się tak:


Niezbyt duży to tymianek, listki ma drobne, delikatne kwiatki jeszcze drobniejsze, ale mimo wszystko jego haftowanie nie było aż taką katorgą, jak mi się wydawało na początku. Tak, bo krzyżyki są naprawdę malutkie...


Kilka dni później był już oprawiony i wisiał na ścianie :)


Na razie jeszcze w otoczeniu dwóch drukowanych obrazków, ale podejrzewam, że za tydzień lub dwa dołączy do niego głóg dwuszyjkowy. Zaczęłam go haftować jakby siłą rozpędu i dziś, poza kilkoma szarymi pociągnięciami igłą brakuje tylko drobnych różowych kuleczek ukrytych wśród listków.


Bałam się, że haftowanie sześciu podobnych obrazków w niezbyt żywych kolorach w którymś momencie sprawi, że nie będę mogła już na nie patrzeć, ale przyjemnie się pomyliłam :) Haftuje się je dobrze, nawet jeśli trzy ostatnie obrazki wymagają ode mnie sokolego wzroku i cierpliwości. No i dobrego oświetlenia... Na szczęście zbliża się najkrótsza noc w roku, więc słońca i światła dziennego nie brakuje ;)
Dzięki temu mogę Wam też pokazać, jak dumnie, spokojnie i zielono prezentuje się gotowa już trójka - portlaka, wiciokrzew pomorski i koniczyna.


Zabrzmi to może niezbyt skromnie, ale efekt końcowy naprawdę mi się podoba... Co powiecie?


Żegnam Was zielnikowo, witając jednocześnie nowych obserwatorów - cieszę się, że znaleźliście tu coś dla siebie :) I idę dostawić kilka krzyżyków na lnie ;)

8 komentarzy:

  1. Zielnikowe hafty zawsze mnie zachwycają, a Twoje są wyjątkowej urody! Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Super się wkomponowały w kolorystykę i tematykę kuchni. Bardzo fajnie to sobie wszystko wymyśliłaś:-)
    Pozdrawiam:-)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Ładnie się prezentują. Ach zazdroszczę Wam oprawiania prac, wieszania ich na ścianie a później podziwiania, podziwiania ;) My niestety wynajmujemy mieszkaniu więc oprawianie nie ma sensu bo tylko miejsce zajmuje ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudownosci. A pracy wśród książek zazdroszczę Ci z całego serca.

    OdpowiedzUsuń
  5. W mojej bibliotece duszno...:( Śliczne te zielnikowe obrazy.:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam i pozdrawiam.Pięknie tu u Ciebie,zapraszam w odwiedzinki.Jola

    OdpowiedzUsuń
  7. Mam tak samo z zimnem na wydziale:( I to caly rok. Wiec jak mi zimno to wychodze na dwor, obchodze budynek dookola i juz mi cieplej:)

    OdpowiedzUsuń