poniedziałek, 19 września 2016

Monotematycznie... prawie ;)

Wszystko wskazuje na to, że w najbliższym czasie będę bardzo monotematyczna hafciarsko... Chyba że nagle coś mnie natchnie, wygospodaruję z konta trochę środków i dokupię materiały do kolejnego dużego projektu, do którego kupiłam już wzór. Co poradzę, że była promocja, M. bardzo lubi Eschera, a ja miałam ochotę na jakiś ładny akcent, który będzie można kiedyś powiesić na ścianie ;)
No, więc kiedy będzie mi się zdarzało mieć dosyć komputerowego czarodzieja, będę miała po co sięgać. Circle Limit M.C. Eschera, projekt HAED.


Różni się od Spanglera tym, że wzór jest jednak nieco mniejszy, ma "jedynie" 438 na 440 krzyżyków - dla przypomnienia, wzór Spanglera ma ich 525 na 751. Zastanawiam się, na czym haftować motyle i na razie wygrywa Lugana 25 ct. Nigdy jeszcze na niej nie haftowałam, tu haft byłby co jedną nitkę, czyli byłoby dużo drobiazgu do wyhaftowania i musiałabym być bardzo skupiona, żeby gdzieś się nie pomylić. Przy takim materiale obrazek powinien spokojnie zmieścić się w polu 50x50 cm. Muszę powiedzieć, że trochę mi na tym zależy, bo przez to, że do Computer Wizarda wybrałam kanwę 16 ct, całość będzie miała ponad metr wysokości... Jeden taki olbrzym mi wystarczy ;)

A jak mi idą postępy przy Spanglerze? Dla przypomnienia, całość wygląda tak:


Ja jestem dopiero na początku, to znaczy, robię dopiero pierwszy rządek... A dokładniej ósmą z ośmiu i pół strony w pierwszym rzędzie. Z grubsza licząc mam na razie za sobą 36000 postawionych krzyżyków. Podejrzewam, że to niedużo, jak na prawie rok hafciarskiej pracy - Spanglera zaczęłam w drugiej połowie października zeszłego roku i z przerwami haftuję go do dziś. Jest bardzo prawdopodobne, że nie skończę go i przez następnych pięć lat :P W poprzedni weekend skończyłam siódmą stronę, a wszystko dzięki wygodnej miejscówce i dobremu oświetleniu, do którego zmusza mnie M.


 

Przy robieniu zdjęć irytuje mnie, że czasem bardziej widać prześwity spod muliny, a czasem nie. Na żywo nie rzuca się to tak bardzo w oczy i podejrzewam, że po upraniu całości mulina jeszcze ładniej rozłoży się na kanwie. A przynajmniej mam taką nadzieję.
Poza tym na każdej nowej stronie sprawdzam, jak haftuje mi się najlepiej. Było już haftowanie plamami kolorów, które rozrzucone były po całej stronie, potem eksperymentowałam z parkowaniem, następnie bawiłam się w zaznaczanie kropkami robionymi spieralnym pisakiem kolejnych kolorów, żeby nie zerkać co chwila na wzór, a teraz znów wróciłam do haftowania kolorami, ale konsekwentnie idę od lewej strony od dołu, do pomocy mając rozrysowaną spieralnym pisakiem Prym kratkę. Zobaczymy, jaki pomysł dopadnie mnie później ;) A dziś ósma strona wygląda tak:


Pojawiają się maleńkie, rozmazane obrazy. Przy drugim rzędzie, który już niedługo, gdzieś po środku pojawi się szczyt głowy smoka :) Już się nie mogę doczekać...

A, wiem, że może nie jest to moje najpiękniejsze dzieło, ale skończyłam też wczoraj moją małą torebkę z koszuli :)


Częściowo zszywałam ją ręcznie, potem zaczęłam bawić się maszyną do szycia. Nie obyło się bez prucia i eksperymentów, złorzeczenia na plączące się nitki i walki z igłami, ale powoli oswajam to stare urządzenie, które należało do mojego dziadka. Jak ktoś miał styczność z takim lub podobnym Singerem, nie obrażę się, jeśli coś doradzi lub podpowie ;) Na razie dopiero się zaprzyjaźniamy i mam nadzieję, że nie będzie to trudna przyjaźń...


Życzcie mi powodzenia!

A i na końcu przedstawiam naszego nowego towarzysza. Teraz już nie będę mogła zostawiać haftu na kanapie, jeśli nie będę chciała mieć w nim kilku dodatkowych dziurek ;)


niedziela, 4 września 2016

Potworzenie na całego

Umiejętność szycia na maszynie zawsze mi się wydawała czymś w rodzaju wiedzy tajemnej dla cierpliwych i wierzących, że w końcu po iluś błędach przyjdzie sukces. Nie raz z resztą przebąkiwałam o tym na blogu, że chciałabym się nauczyć szyć, ale mimo wszystko jakoś nie po drodze mi było, jakoś niepewnie się z tym pomysłem czułam. No i jeszcze samo narzędzie by się do tego przydało ;)
Niezależnie od wahań wciąż mnie twórczo nosi i lubię od czasu do czasu sprawdzić czy z pomysłu, który chodzi mi po głowie, coś by jednak wyszło. Po urlopie, oczyszczeniu umysłu i porządnym zmęczeniu się w Bieszczadach i lenistwie nad Bugiem, w końcu dojrzałam do działania. I w tym momencie muszę Wam się przyznać do pewnej słabości... bardzo babskiej w sumie. Czasem zwyczajnie nie mogę się powstrzymać, kiedy mogę uzupełnić swoją szafę o kilka nowych ubrań. Nie byłoby to większym problemem, gdybym też przy okazji pozbyła się kilku rzadko noszonych rzeczy. A tak czegoś przybędzie, coś nie do końca mi się podoba, coś źle leży... i tak szuflada przestaje się domykać, a M. mruczy, żebym w końcu zrobiła z tym porządek.
Kiedy tak robiłam ostatnio przegląd półek, wpadła mi w rękę koszula, którą kiedyś od kogoś dostałam i nigdy jej nie założyłam. Zawsze marzyło mi się, żeby spróbować uszyć torbę i pomyślałam, że ten materiał może się do tego nadać. Wystarczyło tylko znaleźć odpowiedni wykrój, pobawić się nożyczkami, uzbroić się w cierpliwość, zapas nitki i dobrą igłę i do dzieła.


Koszula ma guziki, więc musiałam popracować trochę nad zszyciem planowanego przodu i tyłu, do tego do planowanej podszewki doszyłam małą kieszonkę i zabrałam się za zszywanie wszystkiego.



Na chwilę obecną całość wygląda tak. Z przodu dwie kieszonki idealnie sprawdzą się jako miejsce na różne drobiazgi. Zostało mi jeszcze obrobienie góry torby i doszycie paska. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, może dorobię jeszcze jakieś zapięcie.
Powiem szczerze, że kiedy zaczynałam, nie zależało mi na jakimś spektakularnym efekcie. Chciałam po prostu zmierzyć się z tym pomysłem i sprawdzić, czy będę w stanie ręcznie uszyć coś takiego. Jak widać, da się ;)



Jak już zaczęłam pracować nad torbą i szyć ją ręcznie, nie mogłam się powstrzymać i poszłam za ciosem. Zapisałam się na warsztaty szyciowe, podczas których mogłam nauczyć się podstaw szycia na maszynie i przy okazji uszyć sobie spódnicę. Warsztaty odbyły się wczoraj w niezwykle klimatycznym miejscu, nad Stawem Otwartym w Warszawie Radość, a poprowadziła je Klara, która prowadzi bloga A Robot Heart - szczerze polecam Wam tam zajrzeć, bo Klara, która najpierw nauczyła się szyć dla siebie, a teraz zdarza jej się też szyć dla innych, tworzy naprawdę piękne rzeczy. No i pisze o tym w bardzo fajny sposób, pokazując swoje dzieła na pięknych zdjęciach. Atmosfera na warsztatach była fantastyczna, Klara miała dla nas dużo rad i całe morze cierpliwości ;) Dzięki niej na koniec dnia mogłyśmy pochwalić się takimi skarbami:

fot. Bartek Kik
(zdjęcie zapożyczone z: https://www.facebook.com/arobotheart/)

Mam swoją własną szytą na kole spódnicę z zakładkami, która ma nawet wszyte kieszenie :D Jestem z siebie dumna ;)


Być może nie jest to najbardziej idealnie uszyta spódnica i muszę jeszcze popracować nad jej wykończeniem, ale chyba złapałam bakcyla i teraz już tak łatwo z szycia na maszynie nie zrezygnuję. Czas zacząć ćwiczyć, uczyć się i sprawdzić, czy jestem wystarczająco cierpliwym człowiekiem ;)

Na hafciarskim froncie też trochę się dzieje. Jak na razie nie pojawił się żaden nowy wzór na horyzoncie, jestem wierna Randalowi Spanglerowi i jest szansa, że w tym tygodniu skończę siódmą stronę. Ostatnio postęp prac wyglądał tak:







Uff, nawet nie wiecie, jak lubię tworzyć nowe rzeczy :)